Endo w szpalerze zamiast Lavii i Caicedo
Sceneria, w jakiej Wataru Endo po raz pierwszy w tym sezonie wybiegł w podstawowym składzie Liverpoolu na mecz Premier League, wywołała sporo uśmiechów wśród kibiców „The Reds”. Gdy japoński pomocnik wychodził z tunelu na Stamford Bridge, zobaczył piłkarzy Chelsea ustawionych w szpalerze, oddających hołd nowym mistrzom Anglii.
Wśród zawodników gospodarzy znajdowali się dwaj utalentowani pomocnicy, którzy — choć nieświadomie — odegrali istotną rolę w transferze Endo do Liverpoolu niemal dwa lata temu.
Latem 2023 roku Liverpool intensywnie poszukiwał następcy Fabinho. Pierwszym wyborem był Romeo Lavia z Southampton, jednak trzy oferty „The Reds”, sięgające 46 milionów funtów (61 milionów dolarów), zostały odrzucone. Następnie klub z Anfield był gotów pobić swój rekord transferowy, by pozyskać Moisésa Caicedo z Brighton. Mimo że oferta opiewająca na 111 milionów funtów została zaakceptowana, Ekwadorczyk ostatecznie wybrał Chelsea. Kiedy Liverpool ponownie zwrócił się ku Lavii, okazało się, że i on woli przenieść się do Londynu.
Z ograniczonymi opcjami i upływającym czasem, klub sięgnął po Endo ze Stuttgartu za stosunkowo niewielką kwotę 16 milionów funtów. Początkowo ten ruch został przyjęty przez kibiców z rezerwą. Sam Endo przyznał, że był zaskoczony telefonem z Anglii i w wieku 30 lat myślał, że marzenie o grze w Premier League nigdy się już nie spełni.
A jednak okazał się prawdziwym wzmocnieniem. W ostatnim sezonie pracy Jürgena Kloppa rozegrał 34 mecze w wyjściowym składzie we wszystkich rozgrywkach. Po przyjściu Arne Slota jego rola została jednak znacznie ograniczona.
Nowy menedżer preferuje „szóstkę” o profilu rozgrywającego, a nie typowego destruktora. Gdy latem nie udało się przekonać Martína Zubimendiego do opuszczenia Realu Sociedad, Slot postawił na Ryana Gravenbercha. Holender zachwycał formą, występując we wszystkich 34 ligowych meczach od początku sezonu aż do minionej niedzieli, kiedy otrzymał wolne.
Tymczasem Endo zanotował zaledwie 157 minut w Premier League w sezonie 2024/25, rozłożonych na 17 występów z ławki. Z sześciu jego meczów w podstawowym składzie, pięć miało miejsce w krajowych pucharach, a jeden w styczniowym, bez znaczenia dla układu tabeli, spotkaniu Ligi Mistrzów przeciwko PSV.
Zamiast narzekać na brak minut, Endo z pokorą zaakceptował rolę jednego z „finiszerów” Slota — zawodnika wchodzącego z ławki, by zabezpieczyć wynik i wzmocnić defensywę. Holenderski szkoleniowiec stawia Japończyka jako wzór dla rezerwowych: pełen profesjonalizmu, lojalny wobec drużyny, zawsze gotowy do gry. Już wkrótce zostanie nagrodzony medalem za mistrzostwo Anglii.
Jego występ przeciwko Chelsea był w pełni zasłużoną nagrodą — i, jak zwykle, Endo nie zawiódł. Już w początkowej fazie spotkania świetnie znajdował przestrzeń między liniami, zebrał piłkę od Virgila van Dijka i inteligentnie przerzucił ją na lewe skrzydło do Cody’ego Gakpo. Chwilę później popisał się czystym wślizgiem na Nonim Madueke.
Zanim w drugiej połowie został zmieniony przez Alexisa Mac Allistera, Endo wygrał 4 z 5 pojedynków i zanotował 56 celnych podań na 60 prób (93%). Był to kolejny solidny, zaangażowany występ.
Gdy chwilę później zmieniony został także Romeo Lavia, musiał przejść tuż obok rozśpiewanego sektora gości, który intonował: „You could have won the league” oraz „You should have signed for the champions”. Belg uśmiechnął się pod nosem, dostrzegając ironię sytuacji.
Nigdy wcześniej porażka Liverpoolu z Chelsea nie została tak łatwo zignorowana. Potwierdzeniem tego były sceny w sektorze gości, gdy gospodarze celebrowali trafienie Cole’a Palmera z rzutu karnego w doliczonym czasie gry, które przypieczętowało ich zwycięstwo.
Zamiast ucichnąć, mistrzowska feta — rozpoczęta tydzień wcześniej na Anfield — tylko przybrała na sile. Ibrahima Konaté, który cały mecz spędził na ławce rezerwowych, po ostatnim gwizdku zatańczył przed trybuną z kibicami, a cała drużyna podeszła, by podziękować za wsparcie.
— Niesamowite. Sam miałem ochotę wskoczyć do nich i dołączyć do zabawy. To wszystko ich świetnie podsumowuje. Od rozgrzewki aż po ostatni gwizdek, a nawet po meczu: śpiewy, doping, czysta radość i szczęści — powiedział Harvey Elliott w rozmowie z LFCTV.
Biorąc pod uwagę, że Arne Slot dokonał aż sześciu zmian w składzie, w tym całkowicie przemeblował środek pola, spadek intensywności był łatwy do przewidzenia. Tylko jedna drużyna na boisku wciąż walczyła o coś realnego — i momentami było to widoczne.
Liverpool odpowiedział po szybkim trafieniu Enzo Fernándeza, jednak mimo przewagi w posiadaniu piłki brakowało konkretów w ofensywie.
Jeśli chodzi o głębię składu, mecz nie ujawnił niczego, czego klub już wcześniej nie wiedział. Lewa obrona, środek defensywy i pozycja napastnika to priorytety na letnie okno transferowe.
Kostas Tsimikas zbyt łatwo dał się ograć Palmerowi przy trafieniu na 2:0, gdy Virgil van Dijk niefortunnie nabił Jarrella Quansaha i piłka wpadła do siatki.
Kapitan Liverpoolu sam dał drużynie nadzieję, trafiając głową na 2:1, lecz chwilę później Quansah faulował w polu karnym Moisésa Caicedo, po fatalnym podaniu Dominika Szoboszlaia.
Niezwykłe, że Liverpool osiągnął tak wiele w tym sezonie bez klasycznej "dziewiątki" z prawdziwego zdarzenia. Diogo Jota i Darwin Núñez mają na koncie zaledwie 11 bramek w Premier League… razem.
Jota miał najmniej kontaktów z piłką (12) ze wszystkich zawodników w pierwszej połowie. Po przerwie zastąpił go Núñez, ale nie wniósł wiele więcej. Kolejny raz dołożył się do zestawu zmarnowanych okazji, fatalnie pudłując głową po idealnym dośrodkowaniu Mohameda Salaha.
Pozytywem — obok solidnego występu Endo — był także wpływ Conora Bradleya po wejściu z ławki. Największym wyzwaniem na przyszłość będzie utrzymanie go w zdrowiu, bo potencjał ma ogromny.
Liverpool przegrał, ale nastroje pozostały euforyczne. Impreza będzie trwała dalej — już w najbliższą niedzielę, gdy na Anfield przyjedzie Arsenal, wciąż tracący 15 punktów do mistrzów.
James Pearce
Komentarze (5)
Trochę to bezczelne próbować udowodnić, że Endo jest piłkarsko wyżej od Ekwardorczyka i pechowego Belga.
To, że wyszło dla nas dobrze to akurat najmniejsza zasługa sympatycznego samuraja. Nie umniejszając jego chęciom i charakterowi, to swój piłkarski sufit niestety ma nisko zawieszony.