Dzień, na który Liverpool czekał 35 lat
Bezcenna nagroda trafiła wreszcie z rąk legendarnego kapitana i środkowego obrońcy Liverpoolu do kolejnego. Przyjmując trofeum z rąk Alana Hansena, Virgil van Dijk złożył na nim pocałunek, przeszedł przed wiwatującymi kolegami z drużyny i uniósł je w górę. Fajerwerki i czerwone konfetti wypełniły wieczorne niebo, a po Anfield przetoczył się potężny ryk trybun.
Minęło dokładnie 35 lat i 24 dni od momentu, gdy Alan Hansen — były reprezentant Szkocji — jako ostatni kapitan Liverpoolu uniósł puchar mistrzowski przed kibicami na tym stadionie. Dziś ten zaszczyt należy do obecnego zespołu, prowadzonego przez charyzmatycznego holenderskiego lidera, który z klasą zaproponował, by to właśnie Hansen uczestniczył w ceremonii wręczenia trofeum.
Na tę chwilę czekał każdy, kto jest związany z klubem, odkąd miesiąc temu The Reds zapewnili sobie rekordowe, 20. mistrzostwo kraju, pokonując Tottenham Hotspur. I trzeba przyznać — było dokładnie tak, jak miało być.
— To niesamowite uczucie — powiedział Van Dijk, przemawiając do kibiców.
— Zasłużyliście na to. My też zasłużyliśmy. Kochamy was. Jestem dumny z chłopaków. Czas na największą imprezę w historii!
Pięć lat temu, kiedy Liverpool świętował tytuł za kadencji Jürgena Kloppa, radość miała słodko-gorzki smak. Ograniczenia związane z pandemią pozbawiły klub całej oprawy, jaka powinna towarzyszyć zakończeniu 30-letniego oczekiwania na tytuł w tak spektakularnym stylu.
Tym razem nie będzie żadnych ograniczeń — a jutrzejsza parada ulicami miasta zapowiada się na kolejne niezapomniane wydarzenie.
Podczas swojej pierwszej wizyty na Anfield od momentu odejścia z klubu przed rokiem, roześmiany Klopp bił brawo z loży dyrektorskiej, podczas gdy jego następca z dumą wyprowadzał zespół na ceremonię wręczenia pucharu.
Nazwisko Arne Slota niosło się echem po stadionie. Wykonał absolutnie niesamowitą pracę. Już nikt nie mówi o trudnej zmianie po odejściu ikony. Wszystkie oczekiwania zostały przekroczone.
Końcowa przewaga dziesięciu punktów nad drugim Arsenalem nie oddaje w pełni skali dominacji Liverpoolu. The Reds od listopada nie schodzili z fotela lidera i ani przez moment nie wyglądali na zagrożonych. Fakt, że zdobyli tylko dwa punkty w ostatnich czterech kolejkach po zapewnieniu mistrzostwa, nieco zaciera obraz ich całosezonowej potęgi.
Prezes Tom Werner, który przyleciał z USA na tę okazję wraz ze współwłaścicielami Johnem W. Henrym i Mike'iem Gordonem, powiedział dziennikarzom:
— To był bardzo emocjonalny dzień. Sezon był magiczny. Arne zasługuje na ogromne uznanie. Jest niesamowitym trenerem. Przejął dobrą drużynę i wycisnął z niej maksimum. Jest autentyczny. Nigdy nie udaje kogoś, kim nie jest.
Szef działu piłkarskiego w Fenway Sports Group, Michael Edwards, oraz dyrektor sportowy klubu, Richard Hughes, pozostali w loży dyrektorskiej, nie schodząc na murawę w sam środek szalejącego z radości zespołu. Nie można jednak nie docenić ich roli w tym, że nowa era na Anfield rozpoczęła się z takim rozmachem. Kluczowe decyzje kadrowe zapadły natychmiast po ogłoszeniu odejścia Kloppa. Stworzono środowisko, w którym zespół mógł się rozwijać.
Niedziela była idealnym zwieńczeniem sezonu — bez żadnych zbędnych zakłóceń i niepotrzebnych pobocznych wątków. Obawy, że medialna wrzawa wokół nadchodzącego wolnego transferu Trenta Alexandra-Arnolda do Realu Madryt może przyćmić atmosferę święta, okazały się nieuzasadnione. Górę wzięła rozsądna postawa — nie powtórzyły się gwizdy, które towarzyszyły każdemu kontaktowi Alexandra-Arnolda z piłką w meczu z Arsenalem dwa tygodnie wcześniej.
Klopp przyznał podczas piątkowej kolacji zorganizowanej przez fundację LFC, że był głęboko rozczarowany tym, jak potraktowano jego wicekapitana. Wyłączył telewizor z obrzydzeniem.
— Nie mówię wam, że nie wolno się złościć czy czuć zawodu. Mówię tylko: nie zapominajcie — powiedział Klopp.
— To nie jesteśmy my. On dał z siebie wszystko.
Podobne przesłanie zawarł Slot w przedmeczowym programie: "To dzień jedności i radości. Nic nie może nam stanąć na drodze. Wszystko, co nas dzieli, może poczekać. Wszystko, co nas rozprasza, odłóżmy na bok".
I ten apel wybrzmiał jasno. Gdy Alexander-Arnold zastąpił Conora Bradleya na początku drugiej połowy, stadion odśpiewał pieśń o Stevenie Gerrardzie — było to subtelne nawiązanie do dziedzictwa, z którego rezygnuje wychowanek klubu, wybierając odejście.
Przede wszystkim jednak było to morze szacunku i wdzięczności za 20 lat, które poświęcił Liverpoolowi. Oklaski zastąpiły gwizdy. Pożegnanie było dokładnie takie, na jakie zasłużył — co było widoczne, gdy łzy wzruszenia spłynęły po jego twarzy.
— Nie wiedziałem, czego się spodziewać wychodząc na murawę po tym, co wydarzyło się kilka tygodni temu — powiedział Alexander-Arnold w rozmowie ze Sky Sports.
— Chciałem jeszcze raz zagrać dla tego klubu i Arne mi zaufał. Reakcja, z jaką się spotkałem, znaczy dla mnie więcej niż wszystko inne. Grałem setki meczów dla Liverpoolu, ale nigdy nie czułem się tak kochany i doceniony, jak dziś. Z ręką na sercu — mam nadzieję, że pewnego dnia kibice docenią moją pracę i wszystko, co zrobiłem dla tej drużyny. To był zaszczyt i przywilej. Zapamiętam ten dzień na zawsze. To najlepszy dzień w moim życiu.
Mohamed Salah, który po podpisaniu nowego kontraktu wróci w sierpniu głodny kolejnych sukcesów, opuszczał stadion obładowany nagrodami. Otrzymał Złotego Buta Premier League oraz tytuł najlepszego asystenta sezonu — za imponujące 29 goli i 18 asyst w lidze.
To właśnie gol Egipcjanina po zgraniu głową Cody’ego Gakpo na sześć minut przed końcem zapewnił Liverpoolowi remis w ostatnim meczu sezonu — mimo czerwonej kartki dla Ryana Gravenbercha za faul taktyczny na Daichim Kamadzie w drugiej połowie. Crystal Palace zasłużenie prowadziło do przerwy po trafieniu Ismaili Sarra.
Salah, który już wcześniej pobił rekord pod względem łącznej liczby asyst i goli w sezonie Premier League liczącym 38 kolejek, wyrównał również osiągnięcie Alana Shearera i Andrew Cole’a — 47 bramek i asyst w sezonie liczącym 42 mecze. Co ciekawe, to pierwszy sezon w trakcie jego ośmioletniego pobytu na Anfield, w którym zagrał we wszystkich ligowych spotkaniach.
Na trybunach panowała czysta euforia. Mozaika na trybunach Sir Kenny Dalglish Stand i The Kop układała się w napis: "Campione 20". Ogromny transparent rozciągnięty na szerokość całej trybuny The Kop głosił: "Drużyna, która gra po liverpoolsku i zdobywa mistrzostwo w maju".
Znakomitym gestem klasy było to, że po tym, jak piłkarze Crystal Palace ustawili się przed meczem w szpalerze honorującym mistrzów, Liverpool odpowiedział tym samym — oddając hołd rywalom za ich triumf w finale Pucharu Anglii tydzień wcześniej.
Ogłuszające "champions, champions" nie milkło ani na moment, a nad boiskiem unosiły się czerwone balony. Wśród zaproszonych gości — oprócz Kloppa — znaleźli się legendarni ludzie Anfield: Sir Kenny Dalglish, Rafa Benitez, Steven Gerrard i Jordan Henderson.
To, co działo się na boisku, zeszło tego dnia na dalszy plan wobec tego, co działo się na trybunach. To był dzień, który pozostanie w pamięci — a warto dodać, że plany transferowe na lato są już w tak zaawansowanym stadium, że Liverpool będzie miał duże szanse na kontynuowanie sukcesów, gdy za niespełna trzy miesiące ruszy nowy sezon.
Nie będzie miejsca na stagnację — na stole już leży oferta w wysokości 30 milionów funtów za reprezentacyjnego wahadłowego Holandii, Jeremie’ego Frimponga, a równolegle trwają także negocjacje w sprawie transferu jego klubowego kolegi z Bayeru Leverkusen, Floriana Wirtza — co mogłoby oznaczać rekordowy zakup w historii klubu.
— Spróbujemy znowu — powiedział Tom Werner.
— Jesteśmy to winni wszystkim naszym kibicom.
James Pearce
Komentarze (8)