PNE
Preston North End
Towarzyski
13.07.2025
16:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1510

Diogo Jota jakiego znaliśmy


Świat piłki nożnej jest pogrążony w żałobie po tragicznej śmierci Diogo Joty

Reprezentant Portugalii i napastnik Liverpoolu, Diogo Jota, zginął wraz ze swoim bratem André Silvą w czwartek w wypadku samochodowym w Hiszpanii. Wiadomość ta wywołała falę hołdów z całego świata sportu i nie tylko.

Jota był znaczącą postacią w angielskim futbolu od momentu przybycia do Wolverhampton Wanderers z Atletico Madryt w 2017 roku. Zdobył uznanie i przyjaciół na Molineux, a następnie na Anfield, kiedy w 2020 roku przeniósł się do Liverpoolu.

Trzej dziennikarze „The Athletic” dzielą się wspomnieniami o Jocie — piłkarzu i człowieku — oraz niezatartego wrażenia, jakie po sobie pozostawił.

Wyjątkowy piłkarz, ale jeszcze lepszy człowiek.
James Pearce, korespondent The Athletic ds. Liverpoolu

Diogo Jota był inny. Nie był cudownym dzieckiem ani nie przebił się przez akademie największych klubów.

Napastnik Liverpoolu otwarcie mówił, że jego osobowość została ukształtowana przez porażki, jakie napotykał w drodze do udowodnienia, że zasługuje na grę na najwyższym poziomie.

To był temat naszej rozmowy, gdy po raz pierwszy przeprowadziłem z nim wywiad w grudniu 2020 roku, trzy miesiące po tym, jak za 45 milionów funtów przeszedł z Wolverhampton do Liverpoolu. -- W wieku 16 lat wciąż płaciłem za to, żeby grać w piłkę nożną, powiedział wtedy.

Jota dorastał zaledwie 10 minut jazdy od stadionu Estadio do Dragão w Porto, ale dla niego to miejsce wydawało się o wiele bardziej odległe. Przez dziewięć lat grał „dla zabawy” w drużynach młodzieżowych niższoligowego Gondomar, ponieważ żaden z czołowych portugalskich klubów nie był przekonany o jego potencjale. Gdy w 2013 roku zmienił klub, trafił do małego zespołu z najwyższej ligi – Paços de Ferreira.

- Miałem kilka treningów z większymi klubami, ale nigdy tam nie zostałem — wspominał. - Były drobne niepowodzenia, bo zawsze chcesz iść wyżej. Ale ostatecznie wszystko się dobrze ułożyło. Myślę, że moja historia pokazuje, że sekretem jest nigdy się nie poddawać. Zawsze trzeba dążyć do realizacji swoich celów.

Jota śmiał się, wspominając, jak w wieku sześciu lat płakał i błagał ojca, żeby wypisał go z zajęć pływackich, które kolidowały z treningami piłkarskimi. Miał jedną pasję i był zdeterminowany, by nic nie stanęło mu na drodze.

Zainspirował się oglądając w telewizji marsz Portugalii do finału Euro 2004 i opowiadał, jak surrealistyczne było później dzielić szatnię z Cristiano Ronaldo. Początkowo był zbyt onieśmielony, by zamienić choćby słowo z dziecięcym idolem.



Poczucie pokory i dumy towarzyszyło mu przez całą karierę w Liverpoolu. Jurgen Klopp ujął to najlepiej, mówiąc, że Jotę łatwo było polubić. Wyluzowany i otwarty, często integrował się z latynoamerykańską grupą w klubie, ale był popularny wśród wszystkich – piłkarzy i pracowników. Trzymał się z dala od świateł reflektorów, zawsze stawiał drużynę na pierwszym miejscu i był wzorem profesjonalizmu.

Na boisku pokazywał jednak inne oblicze — nieugiętą determinację, by udowodnić swoją wartość tym, którzy wcześniej w niego nie wierzyli. Ta waleczność i gotowość do walki o każdą piłkę sprawiły, że kibice Liverpoolu szybko go pokochali. Drugim powodem była jego niepohamowana chęć strzelania bramek.

Nie zrażony perspektywą rywalizacji z ugruntowanym tercetem Sadio Mane, Roberto Firmino i Mohamedem Salahem, Jota od razu zrobił furorę na Anfield. Został pierwszym piłkarzem w historii klubu, który strzelił gola w swoich czterech pierwszych meczach ligowych na własnym stadionie.

Wśród jego najcenniejszych pamiątek była piłka z autografami wszystkich kolegów z drużyny po hat-tricku przeciwko Atalancie w Lidze Mistrzów w listopadzie 2020 roku. „Potwór pressingu” — nazwał go asystent Kloppa, Pep Lijnders. - Gdy Jota jest w tym wściekłym nastroju, chce biec przeciwko całemu światu i potrafi zrobić niesamowite rzeczy.

Miał talent do zdobywania kluczowych goli. Kiedy Jamie Carragher nazwał go najlepszym finisherem Liverpoolu w erze Premier League, nie była to przesada. Idealnym przykładem był jego dramatyczny gol w doliczonym czasie gry przeciwko Tottenhamowi w kwietniu 2023 roku, kiedy z zimną krwią uderzył lewą nogą po ziemi obok Frasera Forstera, wywołując eksplozję radości. Miał niesamowity instynkt – często zaskakiwał bramkarzy strzałem z pierwszej piłki. Mimo zaledwie 178 cm wzrostu, był również groźny w powietrzu.

Zgromadził 65 goli w 182 występach w ciągu pięciu sezonów, choć ten dorobek mógł być znacznie większy, gdyby nie kontuzje, które przerywały jego rozpęd.

Prawie rok temu byłem wśród niewielkiej grupy dziennikarzy, którzy rozmawiali z Jotą w hotelu Four Seasons w Filadelfii podczas przedsezonowego tournee po USA. Kilka kroków od słynnych schodów Rocky’ego mówił o przezwyciężaniu przeciwności i wyrażał nadzieję, że odegra kluczową rolę w nowej erze Liverpoolu pod wodzą Arne Slota.

- Kiedy wiesz, że jesteś kontuzjowany i będziesz pauzować przez jakiś czas, to jak nokaut, ale musisz się podnieść — mówił. - Mam nadzieję, że ludzie jeszcze nie widzieli mojego najlepszego oblicza. Wiem, na co mnie stać.



Jak zwykle, bardziej komfortowo czuł się mówiąc o swojej pasji do esportu — założył własną drużynę. Był wcześniej notowany wśród najlepszych graczy FIFA na świecie. Wrócił wypoczęty z wakacji we Włoszech ze swoją długoletnią partnerką Rute, oczekiwali narodzin trzeciego dziecka. Byli szczęśliwi i osiedleni na stałe na Merseyside wraz z trzema psami. Rodzina była dla niego wszystkim.

Pomimo kolejnych problemów zdrowotnych w ostatnim sezonie, Jota nadal wnosił kluczowy wkład w triumf Liverpoolu w Premier League. To on zapewnił zwycięstwo z Crystal Palace, strzelił późnego gola na wagę remisu w dziesiątkę z Fulham, błyskawicznie odmienił losy meczu po wejściu z ławki w Nottingham, ratując punkt, a potem z zimną krwią ustalił wynik derbów z Evertonem w kwietniu na Anfield. Nic dziwnego, że podczas świętowania mistrzostwa Kop wielokrotnie śpiewał jego imię. Ukochany numer 20 Liverpoolu pomógł zdobyć upragniony 20. tytuł mistrza Anglii.

Dzień po zapewnieniu sobie tytułu, Jota został zauważony, jak jechał rowerem wzdłuż wybrzeża w Crosby, na północ od Liverpoolu, dumnie nosząc domową koszulkę z napisem „Champions 24-25”. Był mistrzem Premier League i przygotowywał się do ślubu ze swoją dziewczyną z dzieciństwa w czerwcu.

Życie było piękne. Teraz zostało tak brutalnie i nagle przerwane. Wszyscy odczuwają szok, pustkę i złamane serca.

Spoczywaj w pokoju, Diogo. Wyjątkowy piłkarz, ale jeszcze lepszy człowiek.

Diogo sprawił, że się rozpłakałem. Teraz znowu płaczę.
Tim Spiers relacjonował mecze Wolverhampton Wanderers dla The Athletic, gdy Jota grał w klubie z Midlands.

Piłka nożna to nie tylko gra – wszyscy to wiemy. To nawet nie tylko sport. Jeśli się w niej wychowałeś, dorastałeś z nią, kształtowała twoją tożsamość i planowałeś wokół niej całe życie – wiesz, że słowo „sport” nie oddaje jej znaczenia.

Piłka nożna daje ludziom możliwość przeżywania i wyrażania emocji, których wielu z nas nie potrafi pokazać w „normalnym” życiu.

Osobiście nie jestem osobą, która łatwo płacze. Gdy dorastałem, płacz był postrzegany jako oznaka słabości – coś, czego faceci nie robią.

Ale Diogo Jota sprawił, że się popłakałem 16 marca 2019 roku. I szczerze mówiąc, mam łzy w oczach teraz, gdy próbuję pojąć, że już go z nami nie ma.

Tamta noc – elektryzująca, pełna nieopisanych emocji i euforii – to moment, kiedy Jota zdobył decydującego gola dla mojego zespołu, Wolverhampton Wanderers, przeciwko Manchesterowi United w ćwierćfinale Pucharu Anglii.

Molineux dosłownie zatrzęsło się w posadach.

Żeby naprawdę docenić ten moment, potrzeba 40 lat kontekstu – w skrócie: Wolves, kiedyś potęga angielskiej piłki, spadli aż do czwartej ligi i niemal zniknęli z mapy futbolu, a później przez trzy dekady żyli w cieniu niespełnionych nadziei.

Aż sześć lat temu, jako część niesamowitej podróży pod wodzą Nuno Espírito Santo, osiągnęli prawdopodobnie największy sukces współczesnej ery klubu — pokonując Manchester United po tym, jak Jota przebojem przedarł się przez Luke’a Shawa (był zaskakująco silny jak na swoją drobną sylwetkę) i pewnym strzałem trafił do siatki.



Świętował z otwartymi ustami, rozłożonymi ramionami, wywołując ścianę dźwięku i radości, jakiej nigdy wcześniej ani później nie widziałem na tym starym stadionie.

To był gol w stylu Joty — sprytnego, zawziętego piłkarza, który idealnie pasował do kategorii „jakim cudem Wolves go ściągnęli?”, gdy w 2017 roku przeniósł się z Atletico Madryt do Championship.

Był szybki, zwinny, elastyczny, inteligentny i biegał do upadłego.

Był też nieustraszony. Brutalni obrońcy Championship nie robili na nim wrażenia, oddawał pięknym za nadobne, ale nigdy nie przechwalał się, gdy zdobywał gola lub asystował – a zazwyczaj robił to z zadziwiającą precyzją.

Jota był idealnym graczem do stylu kontrataku Nuno. On i Raul Jimenez tworzyli zabójczy duet napastników, co najlepiej pokazała akcja w meczu z Chelsea – kapitalny kontratak z dwoma perfekcyjnymi podaniami, które rozmontowały obronę rywala.

A jednak – mimo ogromnego talentu, wysokiej pensji i rosnącego statusu gwiazdy (powołano go do reprezentacji Portugalii trzy dni po golu przeciwko United) – Jota był pełen pokory i prawdziwą przyjemnością do rozmowy.

Nie znałem go poza relacją dziennikarz-zawodnik, ale nawet z tych kontaktów biła od niego uprzejmość, skromność i pogoda ducha. Po prostu miły facet.

Pierwszy raz spotkałem go niedługo po podpisaniu kontraktu. Strzelił gola w wygranym 3:2 meczu wyjazdowym z Hull City i został wystawiony do pomeczowych wywiadów – był wtedy 20-latkiem, trochę nieśmiałym, ale jego angielski był bezbłędny.

On i jego (liczni) portugalscy koledzy szybko zadomowili się w Wolverhampton – często można ich było spotkać w włoskiej restauracji Fiume, która stała się ich drugim domem.

Zawsze był niesamowicie grzeczny. Raz głupio zapytałem go, czy czeka z niecierpliwością, by zobaczyć siebie w programie Match of the Day, po tym jak Wolves awansowali do Premier League. Jota, wychowany w Portugalii i od niespełna roku w Anglii, z uśmiechem zapytał, czym jest Match of the Day, ratując mnie przed zażenowaniem.



Kiedyś, może przypadkiem, a może przez przejęzyczenie, powiedział do mnie „mate” po tym, jak podziękowałem mu za wywiad. „No problem, mate” – powiedział z uśmiechem. Odpowiedziałem niezdarnie uśmiechem i kciukiem w górę. Miał w sobie tyle taktu, że zawsze sprawiał, że czułeś się szanowany i lubiany.

Na każdym kroku widać było też jego obsesję na punkcie piłki nożnej. Jota był jej absolutnym maniakiem – jeśli akurat nie grał ani nie trenował, to najpewniej spędzał godziny grając w FIFA lub Football Managera.

Zgodził się z tym określeniem – „piłkarski obsesjonat” – podczas uroczej rozmowy na Zoomie w czasie pierwszego lockdownu w 2020 roku.

Pomysł na tekst skupiał się właśnie na jego pasji do gier piłkarskich. Wspominał wcześniej o swoim uwielbieniu dla Football Managera, a kilka tygodni wcześniej wygrał turniej FIFA Premier League transmitowany przez Sky Sports, pokonując w finale wściekłego Trenta Alexandra-Arnolda.

To, co najbardziej uderzało w opowieściach o Jocie jako graczu komputerowym, to jego zamiłowanie do prowadzenia małych zespołów — i mówimy tu o naprawdę maleńkich klubach — aż na szczyt Ligi Mistrzów. Udało mu się to z jego pierwszym prawdziwym klubem – Gondomarem z Portugalii. Wygrał też Ligę Europy z angielskim Telford United.

Wybór takiej ścieżki, zamiast zarządzania wielkim klubem i wydawania milionów, był nietypowy. I wydawał się odzwierciedlać osobowość Joty — pracowitego, gotowego poświęcić godziny pracy i zrobić wszystko, by dotrzeć na szczyt. Co oczywiście osiągnął, gdy w 2020 roku przeszedł do Liverpoolu.

W Wolves nikt nie miał mu za złe tego transferu. Zasłużył na niego we właściwy sposób, a jego poziom gry już wtedy przewyższał możliwości klubu.

Pisać dziś o Diogo w czasie przeszłym – to brzmi nierealnie. Widzieć zdjęcia jego i jego wieloletniej partnerki Rute, tak szczęśliwych i dumnych w dniu ich ślubu zaledwie kilka dni temu, otoczonych dziećmi — to coś zbyt bolesnego, by ubrać to w słowa.

Był kimś niezwykłym dla tak wielu ludzi. To, co robił na boisku, miało wpływ na miliony. A to, co zrobił dla mnie, to że nazwał mnie „mate” i sprawił, że się rozpłakałem. Nigdy go nie zapomnę.

Był jak małe dziecko.
Caoimhe O’Neill — dziennikarka „The Athletic”, relacjonująca Liverpool FC

Minutę po spotkaniu z Diogo Jotą w ośrodku treningowym Liverpoolu w maju 2023 roku poczułam się całkowicie swobodnie.

Wywiady z piłkarskimi gwiazdami potrafią być stresujące — chcesz wypaść dobrze, zadać najlepsze pytania. Pamiętam to nerwowe uczucie przed rozmową w Kirkby, ale gdy tylko uścisnęłam dłoń Joty, nerwy po prostu zniknęły.

W tamtym czasie opisałam go jako „spokojnego i skromnego” — i to była jedna z jego największych zalet, zarówno poza boiskiem, jak i na nim. Nasza rozmowa trwała godzinę, a jej głównym tematem było wspólne oglądanie jego bramek, asyst i najlepszych momentów — a potem ich analizowanie. Jota był jak małe dziecko, które zbliża się do ekranu, żeby jeszcze raz obejrzeć swojego gola, uśmiechnięty jakby oglądał go po raz pierwszy.

Jego odpowiedzi były niesamowicie skromne, nawet w przypadku spektakularnego gola zdobytego trzema dotknięciami przeciwko Nottingham Forest — który sam wskazał jako swój ulubiony. To była bramka, jaką może zdobyć tylko gracz z absolutnej światowej czołówki, a mimo to Jota nie chciał się przechwalać.

Na początku wywiadu powiedział mi, że czeka na telefon z urzędu paszportowego w sprawie paszportu dla swojego drugiego dziecka, które urodziło się miesiąc wcześniej. Uprzedził mnie, że jeśli zadzwonią, będzie musiał przerwać rozmowę, bo zaraz miał wyruszyć na zgrupowanie reprezentacji Portugalii i chciał mieć pewność, że rodzina będzie mogła z nim podróżować. Jasne było, że rodzina znaczyła dla niego wszystko.

Piłkarze są naszymi bohaterami z wielu powodów. Ale jednym z najważniejszych jest to, że dają nam momenty, które zostają z nami na zawsze.

Pamiętam, jak zabrałam mojego siostrzeńca Flynna na jego pierwszy mecz Liverpoolu na Anfield w kwietniu 2023 roku. Graliśmy z Tottenhamem, Liverpool prowadził 3:0, ale pozwolił rywalom na wyrównanie. Gdy Tottenham strzelił gola w doliczonym czasie, wszyscy myśleli, że to koniec. Wszyscy — poza Jotą.

Był w pełni skoncentrowany, gdy rzucił się do źle podanej piłki i w ostatnich sekundach pewnie wykończył akcję pod trybuną The Kop. Nie tylko jego skuteczność była intuicyjna i emocjonująca — cała jego gra była błyskotliwa. To jeden z najbardziej inteligentnych piłkarzy, jacy kiedykolwiek grali w Liverpoolu, potrafiący strzelać każdego rodzaju gole.



Pamiętam dokładnie uczucie, jakie wywołała ta bramka — jak chwyciłam Flynna i uniosłam go do góry. Jota dał nam tę chwilę radości, o której wciąż rozmawiamy. Flynn jest już za duży, żebym mogła go podnieść, ale zawsze będziemy mieć tę chwilę.

Dla kibiców Liverpoolu on zawsze będzie naszym numerem 20 — graczem, który, jak głosi piosenka, „zetnie do środka i strzeli dla LFC — chłopak z Portugalii, lepszy niż Figo, nie wiesz?”

Nazywał się Diogo.

The Kop nigdy nie przestanie o nim śpiewać.

The Athletic
Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (0)

Pozostałe aktualności