Powrót do koszmaru z Hillsborough
W ramach obchodów tragedii na Hillsborough prezentujemy Państwu piękny i wstrząsający opis wydarzeń autorstwa Tony’ego Evansa – naocznego świadka i redaktora naczelnego sekcji futbolu The Times.
Powrót do koszmaru z Hillsborough
Ostatni raz, kiedy tutaj byłem, strach unosił się w powietrzu. Patrząc w dół, na bramki od strony Leppings Lane, można było zobaczyć wrzenie otaczające wąski tunel - paskudną, złą dziurę wysysającą życie ze wszystkiego, co było przed nią, zatrzymującą oddech wszystkich, których wciągnęła. To miejsce wciągało także nas. Wiedzieliśmy co nadchodzi, ale nie mogliśmy przełamać miażdżącej, złośliwej siły. Często tutaj jestem, ostatni raz jakieś dwa tygodnie temu. W koszmarze.
Dwie dekady temu nie było złych snów, jedynie słoneczny, wiosenny dzień i optymizm, który jakoś dziwacznie nie towarzyszył Scousersom od dekady. W 1989 roku, razem z moim kolegą – także Tonym – schodziłem w dół roześmiany, z pełnym zaufaniem zbliżając się do tłumu otaczającego Hillsborough.
Wielu chciało dostać się na mecz. Zbliżało się rozpoczęcie spotkania i podniecenie narastało. Walczyliśmy jednak z tłumem, wykorzystując jego napływy i odpływy, zdobywając kolejne metry. Byliśmy doświadczeni w tych sprawach – weterani wielkich tłumów od czasów szkolnych. W ciągu wielu lat wielokrotnie znajdywaliśmy się w tego typu zgromadzeniach, więc wkrótce dotarliśmy do bramki. I wtedy zdarzyła się pierwsza nietypowa rzecz. Brama wejściowa nagle otworzyła się i nasze bilety okazały się zbędne. „Zobaczymy się później” – powiedziałem. „Jutro” – odpowiedział Tony. A potem ruszył w kierunku tunelu.
Jego następne słowa usłyszałem jakieś 36 godzin później: „Czy kiedykolwiek czułeś, jak czyjeś żebra pękają pod twoimi stopami?”
"Dlaczego ruszyłeś w stronę tunelu?" - to pytanie zadałem mu tydzień temu, po pełnej emocji wizycie na Hillsborough. Tym razem w godzinach czuwania. „Myślę – powiedział Tony – że przez chwilę widziałem boisko. To było to. Wiedziałem, że to było najgorsze miejsce na obiekcie, ale zobaczyłem boisko. Wiesz jak to jest, kiedy je zobaczysz.”
Kiedy brama „C” została otworzona z rozkazu nadinspektora policji, Davida Duckenfielda, człowieka, który po raz pierwszy był odpowiedzialny za kontrolowanie tłumu 15 kwietnia 1898 roku, właśnie podczas półfinałowego spotkania Pucharu Anglii, tysiące fanów, zdezorientowanych i ściskających kurczowo bilety, dosłownie wlały się na stadion. Jedynym widocznym wejściem na trybuny, był właśnie ów tunel. Prowadził do dwóch sektorów, które już w tym momencie były straszliwie przepełnione, a wkrótce miały stać się miejscem tragicznym.
„Kiedy tylko znalazłem się w tunelu, zdałem sobie sprawę, że były jakieś problemy” – powiedział Tony. „Nie było drogi odwrotu. Było zbyt wielu ludzi. Ciągle mówiłem sobie, żeby być spokojnym, nie panikować. Wiedziałem, że jeśli tylko moja głowa znajdzie się poniżej powierzchni tworzonej przez tłum, nie wrócę. Jednak nacisk nie ustawał. I nagle wyszedłem z tunelu. Przez sekundę myślałem, że mam już wszystko za sobą. Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że było gorzej. Znacznie gorzej.”
Ludzie ciągle starali się wywalczyć drogę przez wąskie przejście, wierząc – tak jak Tony – że światło słoneczne i trybuny oznaczały bezpieczeństwo. Zamiast tego, czaił się horror. „Zostałem obrócony plecami do boiska, więc nie wiedziałem co działo się za bramką. Bardzo ciężko było oddychać i utrzymać się w pionie, jednak walka i próby ruszenia się nie miały już sensu. Mój łokieć utkwił w szyi pewnego człowieka, który błagał mnie, bym go zabrał. Ciągle powtarzał: „Nie mogę oddychać, umieram”. Ja jednak nie mogłem się ruszyć. A potem ten człowiek przestał się odzywać. Jego głowa znikła.”
Podczas gdy Tony walczył o życie, ja obserwowałem to wszystko, siedząc na trybunie i starając się zrozumieć ogrom tego co się działo. Większość ludzi dookoła mnie zdawała się – podobnie jak policja – przypuszczać, że był to chuligański zamęt. Potem widok stawał się coraz straszniejszy. Jakiś młody chłopak szedł po boisku, podtrzymując rękę poniżej łokcia. Przedramię miał złamane pod dziwnym kątem. Dwóch kibiców uciskało klatkę piersiową dużego mężczyzny, ubranego w czerwoną koszulkę. Przywoływali gestami policjantów, ale ci stali jakby sparaliżowani. Potem jeden z tych niby-paramedyków podciągnął czerwoną koszulkę, ukazując nagi brzuch i zakrył nią twarz leżącego. To wywołało falę szoku na trybunach.
Miałem za sobą jakiś kurs pierwszej pomocy, więc widząc chłopaków na boisku, którzy z reklam starali się stworzyć prowizoryczne nosze, ruszyłem w kierunku tunelu w nadziei, że mogę pomóc.
Wszystkie bramy przy Leppings Lane były otwarte, jednak szpaler policjantów, zdawał się być ustawiony tak, żeby nie pozwolić nikomu wyjść. Blisko tunelu, pod schodami prowadzącymi na górne sektory, leżeli ludzie. Z jakiegoś powodu pomyślałem, że się opalali. Potem zdałem sobie sprawę, że byli martwi.
„Jak długo to trwało ?” – zapytałem Tony’ego. „Wyglądało, jakby całe wieki. Godziny” – powiedział. „Pewnie minuty. Potem nacisk zelżał i zostałem wepchnięty z powrotem do tunelu. Tam było trzech ludzi. Wyglądali na pięćdziesięciolatków. Zwykliśmy nazywać potężnych kolesi dokerami. Mówiło się - popatrz jaki on jest wielki – to doker. No więc to byli dokerzy. To jedyny sposób, w jaki mogę to wyjaśnić. Łapali ludzi, podtrzymywali ich nogi i wyrzucali ich na trybuny, gdzie inni ich wyciągali. Jeden z nich zrobił to dla mnie. A potem patrzyłem w dół na chaos.”
Na zewnątrz, starając się zachować spokój, zadałem jednemu z policjantów proste pytanie: „Ilu?”. Jego jedyną odpowiedzią było potężne, pełne cierpienia westchnienie. Straciwszy kontrolę nad sobą, pobiegłem w górę, płacząc. Po dwudziestu latach jestem w tym samym miejscu. Ciągle płaczę. Patrzę na tunel. Trzeba było prawie tak długiego czasu, żebym przestał biec.
Na stadionie Tony, bez zbędnego zastanawiania, przemieniał się z ofiary, w niosącego pomoc. „Zacząłem wciągać ludzi, wyciągać ich z tego. Trwało to przez jakiś czas, a potem wyglądało na to, że nie było sensu, by ciągle tam być. Odszedłem, zobaczyłem jakieś autobusy i wskoczyłem do jednego. Siedziałem w nim tylko ja i jakaś stara kobieta. Potem dotarłem do Londynu, gdzie mieszkałem. Tam wszystko wyglądało normalnie.”
Ale Tony już nie był normalny. Kilka tygodni później zaczął drastycznie tracić na wadze. Odwiedził lekarza – starego Irlandczyka – ale ten nie stwierdził, żeby coś było nie tak. Zadał mu w końcu zwykłe pytanie: „Doświadczyłeś jakieś traumy ostatnio?”. Tony’emu nic nie przyszło do głowy. W domu wspomniał o tej rozmowie swojej dziewczynie, będącej teraz jego żoną. Po chwili niedowierzania zasugerowała, że Sheffield pasuje do tej kategorii. Był szczerze zaszokowany. Hillsborough przytrafiło się tym, którzy zginęli, zostali ranni i ich rodzinom. On tam po prostu był. Lekarz wyjaśnił to prostymi słowami. „Powiedział: nazywamy to syndromem płaczącej wierzby – wspomina Tony – Nie jesteś w stanie płakać, więc wychodzi to z ciebie w ten sposób. Płaczesz swoim tyłkiem.”
Więc jak ma to z Ciebie wyjść? Jak możesz pozwolić, skoro kłamstwa ciągle żyją, wytykane palcami, po dwudziestu latach i na przekór wszelakim dowodom? Mimo Raportu Taylora. I więcej - kiedy fani przeciwników śpiewają: „Zabiliście własnych fanów”, a skądś indziej rozsądni ludzie powtarzają oskarżenia, od dwu dekad rezonujące z wielkim kłamstwem? Kiedy sędzia śledczy stwierdził, że wszyscy, którzy zginęli, byli martwi o 15:15, a jednak Anna Williams, matka piętnastoletniego Kevina, ma dowody na to, że pytał o nią jeszcze godzinę po tragedii? Kiedy Andrew Devine, w ścisku pozbawiony tlenu, pozostaje w stanie śpiączki, otaczany opieką przez starzejących się rodziców, których życie zostało zniszczone wraz z jego życiem?
Nie możesz. Wracasz na Hillsborough, tak jak ja wróciłem tydzień temu i płaczesz nad zmarłymi, poszkodowanymi i ich rodzinami. Płaczesz też nad głupcami, którzy wierzą w „Prawdę”, którzy myślą, że ja i mój przyjaciel byliśmy świadomymi mordercami. I wierzysz, że pewnego dnia prawda zwycięży. Wierzysz, że już nikt, nigdy nie będzie musiał doświadczać czegoś takiego podczas futbolowego meczu.
Ponieważ nawet my, szczęściarze, musimy śnić.
Tony Evans
Data publikacji artykułu: 13 kwietnia, 2009. The Times.
Komentarze (0)