Powrót wielkiej pomocy?
Na stadionie Liverpoolu jeszcze niedawno można było usłyszeć piosenkę ogłaszającą The Reds posiadaczami „najlepszej pomocy na świecie”. W tamtych latach, śmiałe stwierdzenie nie wydawało się przesadzone.
Był to w końcu czas, kiedy drużyna Rafy Beniteza w pełni wykorzystywała umiejętności i talent takich graczy jak Steven Gerrard, Xabi Alonso. Javier Mascherano czy Momo Sissoko.
Trzy lata później, z powyższej czwórki w klubie pozostał tylko jeden.
Alonso dyktuje tempo gry Realu Madryt Jose Mourinho, kariera Sissoko poprowadziła go przez Juventus do ambitnego PSG, podczas gdy Mascherano kolekcjonuje trofea w Barcelonie jako środkowy obrońca.
Pozostaje oczywiście Gerrard, jednak kapitan The Reds nie kopał piłki od początku marca i będzie musiał poczekać jeszcze koło dwóch tygodni z powodu ciągłych problemów z pachwiną.
Pod jego nieobecność, przemeblowana drużyna Dalglish nadspodziewanie dobrze rozpoczęła nową kampanię w Premier League.
Zapomniano już o nienajlepszym remisie w meczu otwarcia z Sunderlandem dzięki świetnym występom z Arsenalem i Boltonem, które zaprowadziły Liverpool na szczyt tabeli po raz pierwszy od maja 2009, kiedy Benitez był o krok od osiągnięcia Everestu, mistrzostwa Premier League.
Oczywiście potrzebny jest wyjątkowo odważny Kopite, żeby dziś zaintonować pieśń z 2007 roku, jednak oczywiste jest, że nowa pomoc Liverpoolu może odegrać kluczową rolę w powrocie na najwyższe miejsca w angielskim futbolu.
Przeciwko Boltonowi Jordan Henderson i Charlie Adam otworzyli konta strzeleckie po letnich transferach, a co ważniejsze, obaj zagrali najlepszy do tej pory mecz w czerwonych koszulkach. Pokazali oni jakość, której oczekiwał Kenny Dalglish wyciągając od właścicieli ponad 20 milionów funtów na ich zakup.
Energia i tempo Hendersona były oczywiste od początku, czyli 7. minuty, kiedy błyskotliwym podaniem uruchomił kolejny świetny zakup, Stewarta Downinga. Anglik za daleko wypuścił sobie piłkę, aby samemu zdobyć debiutanckiego gola, ale wrażenie pozostało.
Początek życia Jordana na Anfield jest bardziej spokojny niż spektakularny, jednocześnie pierwszym golem, strzałem dokręconym do prawego rogu bramki Jääskeläinena pokazał swój błysk.
Fakt, że zrobił to swoją słabszą, lewą nogą zwiększa podziw dla chłopaka.
21-latek ewidentnie dostał licencję na swobodne poruszania się w linii pomocy i podobnie jak Gerrard przed nim, wydawał się zachwycony wolnością.
Często głęboko wracając się po piłkę, Henderson zawsze rozprowadzał ją spokojnie i dokładnie, pokazując również ambicje w ofensywie, gdzie starał się wspomagać naszych napastników. Czternaście minut przed końcem meczu, zmieniany przez Maxiego Rogrigueza, otrzymał całkowicie zasłużoną owację.
Obok Hendersona, w linii pomocy Charlie Adam cieszył się równie pracowitym popołudniem.
Każdy wie, że były kapitan Blackpool umie dokładnie podać piłkę, co udowodnił świetnym zagraniem z głębi pola do Suareza, który ponownie był koszmarem dla rywali.
Bardziej imponujący niż Szkot był jednak Brazylijczyk, Lucas Leiva, pewny kandydat to miana zawodnika meczu. Po prostu rządził w swojej strefie boiska od pierwszej do ostatniej minuty.
Ich podania były pomysłowe i dokładne, ich odbiory zdecydowane i czyste, przez cały mecz niwelowali zagrożenie w powietrzu w postaci Kevina Daviesa.
To dzięki duetowi pomocników, a także wsparciu Daniela Aggera kapitan Kłusaków opuścił boisko po 70 bezproduktywnych minutach.
Po meczu Dalglish opowiadał, że ma „naprawdę silny skład”, a decyzje o letnich transferach właśnie zaczynają przynosić owoce.
Najdroższy zawodnik w historii klubu, Andy Carroll siedział na ławce, podczas gdy kontuzjowani byli Steven Gerrard i Raul Meireles.
Roczne wypożyczenie Alberto Aquilaniego, za którego kiedyś klub zapłacił 17 milionów funtów ponieważ Dalglish nie mógł znaleźć dla niego miejsca w składzie dużo mówi o nowej jakości drużyny.
Niestety, jak wiemy, jedna jaskółka wiosny nie czyni, a dwa zwycięstwa w Premier League nie gwarantują sukcesu.
Kenny wie, że przed nim długi i trudny sezon, w którym Liverpool ma rywalizować z klubami jak Chelsea, Arsenal, Tottenham czy duet z Manchesteru. Jak widać, fundamenty są już gotowe.
Najlepszy start sezonu od 1994 roku stał się faktem, a wszystko wskazuje na rosnącą formę The Reds w miarę, jak sezon będzie się rozwijał.
Może nie mamy jeszcze „najlepszej pomocy na świecie”, jednak w osiem miesięcy po powrocie na ławkę trenerską Kenny Dalglish sprawia, że starzy wyjadacze muszą usiąść i notować.
Komentarze (0)