Podsumowanie meczu
W niedzielny wieczór puby w liczącym ponad 100 tysięcy mieszkańców Oldham zapewne przeżywały prawdziwe oblężenie klienteli. Powód do świętowania dał temu miastu położonemu niedaleko Manchesteru ich lokalny zespół piłkarski, pokonując Liverpool na własnym stadionie 3:2.
Czwarta runda Pucharu Anglii miała być dla drużyny Brendana Rodgersa ,,rozgrzewką'' przed dwoma następującymi po sobie arcyważnymi konfrontacjami z Arsenalem i Manchesterem City w Premier League. Pełen optymizm, jakim tryskali zarówno piłkarze, a tym mocniej kibice był uzasadniony. The Reds od początku 2013 roku ustabilizowali formę, prezentowali o wiele bardziej dojrzały i konsekwentny futbol, którego zwieńczeniem było miażdżące zwycięstwo nad Norwich.
Rzekomy sparingpartner ekipy z Merseyside na papierze prosił się o szybki nokaut. Oldham bardzo kiepsko spisuje się w rozgrywkach League One, mając jedynie punkt przewagi nad strefą spadkową. Warto przypomnieć w tym miejscu, że obie ekipy stoczyły już jeden pojedynek między sobą i to w tych samych rozgrywkach. Przed rokiem team prowadzony przez Kenny'ego Dalglisha pewnie wygrał z The Latics 5:1.
Spotkanie to miało być okazją dla graczy, którzy otrzymują mniej szans w angielskiej ekstraklasie. Fani Czerwonych spodziewali się sporych roszad w składzie, spodziewali się absencji kluczowych graczy. Głównym aktorem tegoż przedstawienia miał być Daniel Sturridge. Anglik, gdyby znalazł drogę do siatki stałby się pierwszym w historii piłkarzem z Liverbirdem na piersi, który strzelał bramki w swoich pierwszych czterech meczach dla klubu.
Na drugim biegunie znajdował się oczywiście zespół gospodarzy, który mobilizował wszystkie dostępne siły, by przeciwstawić się potentatowi. Największym osłabieniem składu Paula Dickova był brak kapitana, Deana Furmana. Reprezentant RPA, świetnie prezentujący się na turnieju PNA, w dniu rywalizacji swej klubowej ekipy z Liverpoolem walczył wraz ze swoją kadrą narodową z drużyną Oussamy Assaidiego - Marokiem. Piłkarz The Reds cały mecz przesiedział na ławce rezerwowych, podczas gdy Furman prowadził Bafana Bafana do awansu. I tak też wyglądał początek spotkania na Boundary Park. Oldham walczyło - Liverpool wyglądał tak, jakby został jeszcze w szatni.
Wyjściowa jedenastka desygnowana przez Rodgersa mogła zaskakiwać. Obecność na placu gry Jacka Robinsona jeszcze nikogo zbytnio dziwić nie mogła, lecz wielu pewnie przecierało ze zdumienia oczy widząc w podstawowym składzie Luisa Suareza, pełniącego podczas tego meczu funkcję kapitana. Oprócz niego małą niespodzianką była obecność Martina Skrtela na środku obrony. Raheem Sterling, który także rozpoczął mecz od pierwszego gwizdka arbitra, został najmłodszym graczem Liverpoolu w historii, który dostąpił zaszczytu wystąpienia w rozgrywkach Pucharu Anglii. Konkluzja wydaje się oczywista: Czerwoni poważnie przystąpili do tej rywalizacji. Papierowy kopciuszek kontra papierowy tygrys.
Już pierwsze sekundy spotkania zwiastowały ciężkie, grane w ostrym wyspiarskim stylu spotkanie. Joe Allen ostro był faulowany dosłownie po 10 sekundach pojedynku.
W drugiej minucie stadion oszalał. Przypadkowa akcja i niefrasobliwość w obronie Liverpoolczyków wykorzystał rosły Matt Smith. Był to pierwszy akt hegemonii Smitha w powietrzu. Wygrał pojedynek główkowy z Coatesem i zamienił dośrodkowanie z lewej strony na bramkę. Brad Jones został ,,w blokach'', natomiast rozpaczliwa interwencja Skrtela nie zapobiegła stracie gola.
Oszołomiony zespół The Reds oddał pole gospodarzom. Chwilę później pomocnik The Latics, Lee Croft, zdecydował się na strzał z dystansu. Z pozoru niegroźne uderzenie sprawiło sporo kłopotów stojącemu między słupkami Jonesowi. Wypluwszy piłkę przed siebie zdołał nakryć ją ciałem, jednak rozpędzony napastnik Oldham, Robbie Simpson, wietrząc swą szansę bezpardonowo wpadł w Australijczyka. Doszło do dosyć mocnego spięcia między piłkarzami. Sytuacja na boisku bezpowrotnie się zaogniła od tego momentu.
Po kwadransie gry Czerwoni obudzili się z letargu i już pierwsza akcja była skuteczna. El Pistolero, ustawiony na pozycji ofensywnego pomocnika przejął futbolówkę na lewej flance, 40 metrów od własnej bramki. Nieatakowany przez nikogo doholował piłkę pod pole karne, w którym próbował odszukać ustawionego na szpicy Sturridge. W to wszystko wplątał się obrońca Oldham, który niefortunnie przecinając podanie wystawił ją ponownie Suarezowi i ten spokojnym uderzeniem wewnętrzną częścią stopy pokonał byłego golkipera Liverpoolu, Deana Bouzanisa.
Ten okres gry to dominacja przyjezdnych. W 24 minucie rzut wolny z narożnika pola karnego wykonywany przez Hendersona trafił na głowę naszego Urugwajskiego kapitana, który z najbliższej odległości posłał piłkę obok bezradnego bramkarza. Gol jednak nie został uznany - Luis znajdował się na minimalnym spalonym.
5 minut później kapitalną, dynamiczną akcję przeprowadziła trójka Suarez - Borini - Sterling. Luis, będący jej inicjatorem, uruchomił prostopadłym podaniem Fabio. Ten świetnie wystawił piłkę podeszwą do szarżującego Sterlinga, jednak strzał młodego Anglika był zbyt słaby.
W 45 minucie po raz kolejny dał o sobie dać Smith. Najpierw faulował go Skrtel w okolicach środka boiska. Daleka wrzutka odnajduje samego poszkodowanego w szesnastce, który ponownie wygrał starcie powietrzne z Coatesem, jednak samo uderzenie pozostawiało wiele do życzenia. Brad spokojnie przeniósł piłkę nad poprzeczką.
W doliczonym czasie gry do pierwszej odsłony Smith znów wyprowadził ostateczny cios. Oldham odbiera piłkę Czerwonym, pomimo tego, że gospodarze wyraźnie przekroczyli przepisy. Sędzia był jednak głuchy na protesty gości, domagających się faulu na Sturridge'u. Szybka kontra graczy Dickova została rozciągnięta na prawą stronę i zakończona nieudaną, płaską wrzutką. Jednak to była fatalna niedziela Brada Jonesa. Nie zdołał utrzymać piłki w dłoniach i ta trafiła pod stopy Crofta, który bez namysłu zagrał wzdłuż bramki do nieobstawionego Smitha. Wystarczyło dopełnić formalności. 2:1.
Pierwsze minuty drugiej połowy były ,,kalką'' tego, co widzieliśmy na starcie spotkania. Wisdom i Sterling wystąpili w rolach statystów, dając wprowadzonemu Winchesterowi dojść do dośrodkowania. Wysoko zawieszona przez niego piłka została fenomenalnie uderzona głową przez niewysokiego, wypożyczonego z Manchesteru City prawego obrońcę Wabarę. Kompletnie zaskoczony Jack Robinson nawet nie oderwał stóp od ziemi. A należy przyznać, że miał mnóstwo czasu, by się dobrze ustawić. Na zegarze widniała 48 minuta meczu.
Na reakcję sternika Liverpoolu nie trzeba było długo czekać. Na boisku zameldowali się Gerrard i Downing. Ofensywne poczynania przyjezdnych nabrały wtedy odpowiedniej jakości. Bramka Bouzanisa była co rusz szturmowana. Dużo gorzej wyglądała niestety nasza gra defensywna, czasem zagubiona, klucząca jakby we mgle.
W 62 minucie blisko szczęścia był Gerrard, po dobrej akcji Sturridge'a przy linii i wycofaniu przez Suareza. Nabrał obrońcę markując strzał, przełożył piłkę na lewą nogę, jednak ostatecznie został i tak zablokowany.
Parę minut później Gerro znalazł się w podobnej sytuacji. Uderzył z 11 metra i ponownie uderzył w obrońcę. To powinna być bramka.
W 78 minucie deficyt bramkowy został zmniejszony po rzucie rożnym. Swoje premierowe trafienie zanotował Joe Allen, uderzając z woleja z odległości 16 metra. Precyzyjny strzał Walijczyka zanim wpadł do bramki, obił się jeszcze od słupka.
Frontalne ataki podopiecznych Rodgersa nie przyniosły rezultatu. W 90 minucie po strzale Gerrarda futbolówka obiła się jedynie od poprzeczki. Wynik nie uległ już zmianie.
Liverpool przegrał zasłużenie. Może to tym mocniej boleć, gdyż w następnej fazie Oldham zmierzy się z... Evertonem. Chciałoby się powiedzieć, że powinniśmy zapomnieć o tym pojedynku. Sturridge nie zapisał się w annałach klubu, nie daliśmy sobie wytchnienia przed czekającymi nas niezwykle ważnymi meczami w lidze, angażując w to spotkanie sporo sił i najlepszych graczy. Puchar Anglii to jednak jedne z najbardziej prestiżowych i najstarszych rozgrywek piłkarskich. Kto inny jak nie nasz klub ma hołdować tradycji? Kto inny jak nie siedmiokrotny zdobywca tego pucharu i zeszłoroczny finalista?
Nie powinniśmy zapominać o tym spotkaniu. Naszym graczom należy się nagana. Posypanie głowy popiołem nie wystarczy. Młodzi gracze, lecz nie tylko oni, powinni czerpać garściami z tej konfrontacji doświadczenie przez najbliższy czas, deprecjonując nieco swe zapędy. Nie powinni zapominać o nim zawodnicy i sztab trenerski jeszcze z jednego bardzo ważnego powodu. Jak udowodnił to trwający sezon, nie ma większego katalizatora na ekipę Brendana Rodgersa aniżeli rozczarowująca porażka. Mecz z Oldham nie był ,,papierkiem lakmusowym'' oceniającym nasz potencjał. Ale może się przyczynić do zgoła innej postawy na Emirates. Lepszej postawy.
Komentarze (3)