Zapowiedź meczu
Blisko pięć lat absencji w najważniejszych europejskich rozgrywkach klubowych to zdecydowanie za długo, szczególnie dla takiego klubu jak Liverpool. Na szczęście już jutro the Reds wrócą na futbolowe salony.
Ostatni mecz w Lidze Mistrzów the Reds rozegrali 9 grudnia 2009 roku, gdy na Anfield ulegli Fiorentinie 1-2. Patrząc na skład, jaki wówczas wybiegł na boisko, wydaje się, że od tego czasu minęły całe wieki. Cavalieri – Darby, Skrtel, Agger, Insua, Aquilani (Pacheco), Gerrard, strzelec bramki Benayoun, Mascherano (Aurelio), Dossena – Kuyt (Torres). Dziś z tamtej ekipy w klubie pozostali tylko Gerrard i Skrtel.
Liverpool wraca głodny rywalizacji z najlepszymi. Poprzedni sezon pokazał, że drużyna jest gotowa, a czas przymusowego odpoczynku od rozgrywek w Europie nie poszedł na marne. Nie wydaje mi się, by ostatnia niespodziewana porażka z Aston Villą nadwątliła morale the Reds. Nie odkryję Ameryki, mówiąc, że najbardziej o ponownym wysłuchaniu hymnu Ligi Mistrzów marzy Steven Gerrard. Fakt, iż jego klub wraca do rozgrywek europejskich z pewnością miał wpływ na decyzję o zakończeniu kariery reprezentacyjnej. O motywację zawodników zatem nie powinniśmy się martwić.
Łudogorec jest świetnym rywalem na początek rozgrywek. Bałkańską żywiołowością przesiąkli wszyscy występujący tam obcokrajowcy. The Reds muszą uważać szczególnie na dwóch piłkarzy – pomocnika Marcelinho oraz napastnika Romana Bezjaka – najlepszych strzelców drużyny w eliminacjach (po dwie bramki).
Wspomniany Marcelinho w ogóle wydaje się co mecz walczyć o nagrodę dla najaktywniejszego zawodnika meczu. Po drodze do fazy grupowej Ligi Mistrzów Brazylijczyk był faulowany aż 21 razy, natomiast sam faulował 15-krotnie. Wyeliminowanie tego zawodnika wydaje się być celem nadrzędnym. Pozycja (ofensywny pomocnik) Marcelinho sugeruje, że jego bezpośrednim rywalem na boisku będzie Gerrard. Zapowiada się ciekawie.
Trafiliśmy do grupy, w której mecze z teoretycznie najsłabszą drużyną nie będą spacerkami. Spotkanie z taką drużyną jak Łudogorec zweryfikuje mentalną siłę the Reds. Piłkarze z Razgradu nie mają nic do stracenia, a z takimi ekipami gra się najtrudniej. Jasne jest, że podopieczni tak trzeźwo myślącego szkoleniowca, jakim jest Brendan Rodgers, wyjdą jutro na murawę Anfield z szacunkiem dla rywala. Nie może być jednak mowy o strachu.
To nas mają się bać, czyż nie?
Komentarze (3)
ogarnij sie człowieku,po jednym słabym występie piszesz że za rok nie będziemy w LM !? i zaznaczam po JEDNYM WYSTĘPIE,po meczu z Kogutami wszyscy sie tu podniecali jak to wspaniele zagraliśmy...tak jak już ktoś napisał popadacie co niektórzy z skrajności w skrajność.