Trzy kropki: Mecz z Burnley
„Kapitan Henderson”, „Lovren a czyste konto”, „Can maszyna” i majaczący na horyzoncie „mecz z Blackburn”. O tym wszystkim w naszych autorskich „Trzech kropkach” piszą dziś, dzień po meczu z Burnley Arvedui, Jetzu, PiotrekB i Vituu. Gorąco zachęcamy do lektury.
– O ogólnym przebiegu meczu… (Vituu)
Liverpool dominował od początku spotkania, co pokazała pierwsza, doskonała akcja meczu, która mogła zamienić się na gola już w 30 sekundzie spotkania. Wydawało się pewnym, że to tylko kwestia czasu, kiedy the Reds zdobędą pierwszą bramkę. W każdej kolejnej minucie podopieczni Brendana Rodgersa utwierdzali w przekonaniu, że przebieg tego spotkania będzie zależał tylko od nich samych. Dwubramkowy wynik zdaje się być jednym z mniejszych wymiarów kary, jakie mogły spotkać drużynę Burnley i tylko brak dokładniejszego wykończenia akcji bramkowych zawodników Liverpoolu sprawił, że rezultat końcowy nie był wyższy. Jeden celny strzał na bramkę drużyny z Merseyside świetnie pokazuje to, jak sprawnie działa defensywa Liverpoolu i z pewnością cała drużyna zasłużyła na tą wygraną, utwierdzając wszystkich w przekonaniu, że są w bardzo dobrej dyspozycji.
– O całkiem solidnym meczu Lovrena… (Vituu)
Mogłoby się zdawać, że po przestrzelonym karnym psychika i nastawienie Dejana Lovrena ulegnie jeszcze większemu zniszczeniu, jednak jak widać, kulminacja pecha i kiepskiego sezonu w wykonaniu Chorwata pomogły mu stać się silniejszym i powoli zacząć patrzeć na jego karierę na Anfield w jasnych kolorach. Zdarzają mu się oczywiście jeszcze słabsze momenty spotkań, ale widać również znaczną poprawę w grze numeru 6 w koszulce Liverpoolu. Wygrywa praktycznie większość pojedynków główkowych, z powodzeniem przerywa ataki przeciwników i co najważniejsze widać w nim coraz to większą pewność siebie. Może to właśnie ten moment, kiedy Lovren zacznie prezentować formę z zeszłego sezonu w barwach Southampton, a the Reds będą mieli wiele pociechy z gry chorwackiego obrońcy i z optymizmem będą patrzeć na dalszą, dobrą grę defensywną Liverpoolu, może nawet z Dejanem Lovrenem w wyjściowej jedenastce.
– O konsekwentnej grze pressingiem… (PiotrekB)
Powrót do zorganizowanego pressingu z zeszłego sezonu to znak, że Liverpool wreszcie kroczy właściwą drogą. Nie było to łatwe, a początki lepszej gry the Reds nie zawsze wiązały się z odpowiednim naciskiem na przeciwnika. Zespół Rodgersa doszedł do tego stopniowo, powoli odzyskując dawno zapomnianą umiejętność. Nie bez znaczenia jest przystosowany do tego stylu skład, pozbawiony mało aktywnych w pressingu Balotellego, Lamberta, Gerrarda i Johnsona. Nawet skłonny do boiskowego lenistwa Sturridge został utemperowany ławką rezerwowych. Brendan nie boi się wystawiać najbardziej pracowitej jedenastki, jaka istnieje. Nowy styl Liverpoolu jest zwiastunem lepszej przyszłości i jednocześnie powrotem do czasów, kiedy żądni krwi the Reds rzucali się na rywali, wykańczali go, po czym spokojnie kontrolowali przebieg spotkania i inkasowali trzy punkty. Co prawda nie mamy już Suáreza, ale obecny skład jest o wiele bardziej wyrównany (ogromny postęp Cou, Hendo i Raheema), a także stabilniejszy w obronie – to fundamenty na których można zbudować coś wielkiego.
– O przewodzącym zespołowi Hendersonie… (PiotrekB)
Obok Philippe Coutinho Jordan Henderson to zawodnik, który najbardziej zaimponował w ostatnich meczach. Niewiarygodne, że niegdyś pomiatany i wyśmiewany chłopak, który psuł wszystko, co tylko się dało, nie umiał „prosto biegać”, a strzały posyłał na orbitę okołoziemską, potrafił wejść na tak wysoki poziom. To niekwestionowany lider środka pola, wykańczający rywali niezmordowanym pressingem. Nie ma problemów z odbieraniem piłki, ale też posyłaniem jej celnymi długimi podaniami oraz pakowaniem do siatki. Kiedyś wydawałoby się to śmieszne, ale dziś porównania do Steviego G. same cisną się na usta, a opaska kapitana zespołu pasuje na jego ramię jak ulał. Być może Jordan nigdy nie zdobędzie choć połowy trofeów z gabloty Gerrarda, ale możemy być pewni, że ten chłopak ma potencjał na zapisanie swojej, równie pięknej historii. Lider jak się patrzy!
– O niezmordowanym Canie… (Arvedui)
Urodzony w Niemczech Turek imponuje w wielu aspektach – jest silny, dobrze wyszkolony technicznie i bardzo wszechstronny. Jednak wczoraj można było zauważyć coś więcej: kiedy 20 minut przed końcem spotkania na boisku pojawił się Kolo Touré, Can mógł przenieść się do linii pomocy. Widać było, że po 70 minutach bronienia zostało mu mnóstwo sił – wyglądał jak chłopak na podwórku, któremu w końcu starsi koledzy pozwolą „pójść do przodu”. Zdążył podłączyć się do kilku kontrataków, oddać ładny strzał z powietrza, poprzepychać się w polu karnym Heatona. A kiedy tuż przed końcowym gwizdkiem Burnley za sprawą Vokesa i Mee wyprowadziło atak, to Can wyprzedził zawodnika gości, przepchnął go i inteligentnie dał się sfaulować. Można wyżej cenić np. Moreno, ale według mnie Emre to prawdopodobnie nasz najlepszy zakup w tym sezonie.
– O pucharowej wizycie Rovers… (Jetzu)
Podopieczni Brendana Rodgersa nie mają zbyt wiele czasu na świętowanie kolejnego zwycięstwa, gdyż już w niedzielę na Anfield przyjedzie kolejny rywal chcący zatrzymać The Reds w drodze do finału FA Cup. Zajmujące 10. miejsce w Championship Blackburn na pierwszy rzut oka nie wydaje się zbyt ciężkim przeciwnikiem, jednak na tym etapie rozgrywek żadna drużyna nie zadowoli się samą możliwością przyjazdu na Anfield. Ze strony gości spodziewałbym się więc nieustającej walki o każdą piłkę, gry jakby od tego zależało ich życie. Liverpool do tego meczu podchodzi z myślą urządzenia odchodzącemu Stevenowi Gerrardowi urodzin na Wembley, kapitan The Reds powrócił już do treningów i możliwe, że wybiegnie na boisko, aby dać odpocząć Hendersonowi czy Lallanie. Od finału dzielą nas już tylko dwa spotkania, tak więc jestem pewien, że zawodnicy podejdą do tego meczu z ogromną chęcią zdobycia ostatniego trofeum dla swojego kapitana.
Komentarze (0)