Trzy kropki: Mecz z Arsenalem
Sobotnia wyprawa na Ashburton Grove zakończyła się dla graczy Liverpoolu całkowitą klapą. Impotencja w ofensywie, obrona jakby przeniesiona wprost z października minionego roku, porażka w prestiżowym spotkaniu, Liga Mistrzów znikająca za horyzontem… Czy podobnie spotkanie widzieli Glodzilla, Jetzu i Licznerek, współautorzy dzisiejszych „Trzech kropek”?
– O ogólnym przebiegu meczu… (Glodzilla)
Przez pierwsze 15 minut piłkarze Liverpoolu wyglądali przy Kanonierach jak dzieci zagubione we mgle. W szeregach the Reds panował chaos, panika i karygodna niedokładność, a walczący o Złote Rękawice Simon Mignolet już wiedział, że tego dnia zachowanie siódmego z rzędu czystego konta na wyjeździe graniczyć będzie z cudem. Po początkowym szturmie Arsenal oddał na kilka minut inicjatywę gościom – zaskoczyć Ospinę próbowali Sterling i Coutinho, ale bez wątpienia najlepszą okazję miał i w koncertowy sposób zaprzepaścił ją Marković. Niebawem Kanonierzy zaczęli ostrzał, przed którym nie było już ratunku. I chociaż kibice Liverpoolu jak żadni inni wiedzą, co może wydarzyć się po przerwie przy stanie 0:3, to jednak trudno było o jakikolwiek optymizm. Kroplę nadziei w serca kibiców wlał gol Hendersona, lecz niebawem praktycznie pozbawił jej ukarany czerwienią Can, a gwóźdź do trumny wbił Giroud. W lutym 2014 roku the Reds w pamiętnym meczu w 20 minut zdeklasowali u siebie Kanonierów. Kibice Arsenalu w końcu doczekali się godnego rewanżu za tę hańbiącą klęskę.
– O 90 minutach panicznej gry w obronie… (Glodzilla)
Niestety, w sobotę byliśmy świadkami jednych z najgorszych występów Kolo Touré i Alberto Moreno w koszulce z liver birdem. Iworyjczyk nie radził sobie z szybkimi zawodnikami Kanonierów, podejmował nietrafione decyzje i nienajlepiej dogadywał się z kolegami (po tym, jak Touré wybił piłkę na rożny w niegroźnej już sytuacji, Mignoletowi dosłownie „ręce opadły”). Hiszpan został z kolei przy pierwszym golu zawstydzony przez swojego młodszego rodaka, Héctora Bellerína, a mi jak bumerang powróciły wspomnienia ze spotkania z Manchesterem City z początku sezonu oraz z ostatniego przeciwko United, w których to Moreno również popełniał juniorskie wręcz błędy w kryciu. Trzeba jednak podkreślić, że dużo nerwowości wprowadzał grający tuż przed linią obrony Lucas Leiva, który swoimi zagraniami niejednokrotnie zapewniał kolegom mnóstwo dodatkowej pracy. Defensywa na dłuższą metę nie poradzi sobie bez wsparcia drugiej linii, a tego w starciu z Kanonierami wyraźnie zabrakło.
– O nie pierwszym już bramkowym błędzie Moreno… (Licznerek)
W ostatnich tygodniach postawa naszej defensywy uległa wyraźnej poprawie, co najlepiej obrazuje statystyka pięciu ostatnich wyjazdowych spotkań w lidze, w których Liverpool nie stracił bramki. Rywale the Reds potrzebowali ponad pięciuset minut, by na własnym boisku umieścić piłkę w siatce Mignoleta. W przerwaniu tej świetnej passy miał swój niechlubny udział Moreno, przy którym szarżujący Bellerín wyglądał jak czterokrotny zdobywca Złotej Piłki urodzony w argentyńskim Rosario. Mowa o pierwszym golu, przy którym Hiszpan zdecydowanie za łatwo dał się ograć swojemu rodakowi, natomiast przy ostatnim trafieniu Giroud bohater tej notki również dał ciała. Zamiast doskoczyć do przyjmującego piłkę Sáncheza i wywrzeć na nim presję, postanowił cofnąć się za wbiegającym Francuzem. Chilijczyk zagrał piłkę do najlepszego w marcu piłkarza rozgrywek, a ten nie odczuł żadnej presji ze strony Hiszpana, który był ustawiony za daleko względem niego. To kolejny mecz, w którym Moreno macza palce w straconych bramkach, uprzednio dwukrotnie nie upilnował Juana Maty na Anfield. Błędy w ustawieniu 22-latka są dla nas kosztowne, a przy większym pomyślunku na boisku wydają się być łatwe do uniknięcia.
– O niewykorzystanych szansach w pierwszej połowie… (Jetzu)
Tylko wariat mógłby powiedzieć, że w sobotnim spotkaniu Liverpool zasługiwał na coś innego niż porażka. Od pierwszej minuty Kanonierzy przejęli kontrolę i tylko szczęście i fantastyczna postawa Simona Mignoleta uratowały nas przed jeszcze większym upokorzeniem. Trzeba jednak powiedzieć, że przy stanie 0:0 The Reds mieli dwie szanse, które mogły wpłynąć na przebieg spotkania. Najpierw w sytuacji 2 na 1 z Davidem Ospiną znaleźli się Lazar Marković oraz Raheem Sterling. Większość kibiców zrzuca całkowitą winę za zepsucie tej akcji na Serba, to prawda, że jego podanie nie było idealne, moim zdaniem jednak Sterling także mógł zrobić w tej akcji więcej. Może wychodzi tu brak jego doświadczenia w grze jako napastnik? Jestem pewien, że Sturridge, Balotelli, Lambert czy Borini by tę piłkę przynajmniej trącili w stronę bramki szukając gola (bo mówić z przekonaniem, że padłaby bramka przy naszych napastnikach nie wypada). Druga sytuacja przyszła chwilę później, kiedy w polu karnym świetnie zachował się Sterling, jednak niedokładnie dograł on piłkę do nabiegającego Hendersona i nic z tej akcji nie wyszło. Oprócz tego grał tylko Arsenal, jednak mecz mógł wyglądać nieco inaczej, gdybyśmy prowadzili 2:0 w pierwszej połowie.
– O szansach na LM zbliżających się do zera… (Jeztu)
Szanse na awans do LM mamy takie, jak zwykle ma reprezentacja Polski na awans z grupy po dwóch meczach na turnieju – matematyczne. Tracimy osiem punktów do Manchesteru United (siedem jeśli swój mecz przegrają The Citizens i to oni będą na 4. miejscu), a do końca rozgrywek zostało siedem spotkań. Niby jest to możliwe, ale pieniędzy bym na to nie stawiał. Na 10 kolejek przed końcem Brendan Rodgers powiedział, że z możliwych do zdobycia 30 punktów, aby zakwalifikować się do Ligi Mistrzów potrzebne będzie zdobycie 23 – ten cel wciąż jest możliwy i wciąż może dać nam oczekiwany rezultat, jednak tak jak mówiłem – wielkiej nadziei bym z tym nie wiązał. Menadżer Liverpoolu skupi się teraz zapewne na rozgrywkach FA Cup, północnoirlandzki szkoleniowiec na pewno chciałby wreszcie zdobyć jakieś trofeum, a i kibice Liverpoolu potrzebują trochę pozytywów w tym dość nieudanym sezonie.
– O rewanżu na Ewood Park… (Licznerek)
Blackburn w miniony weekend pokonało w Leeds miejscowe Pawie, a w zwycięstwie 3:0 miał swój udział Jay Spearing, strzelec trzeciej bramki w tym spotkaniu. Wychowanka Liverpoolu we środowy wieczór nie ujrzymy na boisku w przeciwieństwie do duetu napastników Rhodes – Gestede, którzy łącznie strzelili w obecnym sezonie Championship trzydzieści jeden bramek. Rovers nie mają już szans na załapanie się do baraży o Premier League, więc będzie to ich najważniejszy mecz w sezonie. Szanse Liverpoolu w lidze na pierwszą czwórkę też są znikome, więc może to być ostatnia gra the Reds o poważną stawkę w obecnych rozgrywkach. Mimo nieobecności Škrtela, Gerrarda i Cana, tę konfrontację podopieczni Rodgersa mają obowiązek rozstrzygnąć na swoją korzyść i zameldować się 18/19 kwietnia na Wembley. Gdyby powinęła nam się noga, atmosfera na Anfield, mówiąc łagodnie, byłaby niewesoła.
Komentarze (0)