Blood Red: Precz od kapitana
Przed dwoma tygodniami na St. Mary Jordan Hendersona został zmuszony do oglądania poczynań kolegów z perspektywy biernego obserwatora. Pierwszy sezon z opaską kapitańską na ramieniu został naznaczony kontuzjami, ale dla kapitana to zespół, a nie on sam, zawsze stoi na pierwszym miejscu.
W meczu z Southamptonem zasiadł na ławce rezerwowych z powodu choroby wirusowej. Mimo tego, kiedy Święci wyrównali, stał przy linii rozebrany z dresów i gotowy do wejścia na murawę.
W momencie, kiedy czekał na pozwolenie na dokonanie zmiany, obrońcy Liverpoolu postanowili zaprezentować serię śmiechu wartych błędów, które umożliwiły Saido Mane zmienić wynik spotkania na 3:2. Hednerson został poproszony, żeby jednak wrócił na swoje miejsce.
Liverpool w jednej chwili stanął w obliczu porażki. Jürgen Klopp postawił w tej sytuacji na zmianę Joego Allena, którego zastąpił Sheyi Ojo. The Reds zostali pokonani, a reprezentant Anglii nie mógł pomóc swoim kolegom.
To już znany schemat w pierwszym sezonie Hendersona w roli kapitana.
Pójście w ślady ikony the Kop, jaką był Steven Gerrard, od początku było niezmiernie problematycznym wyzwaniem. Z tym że w jego sprostaniu, jak do tej pory, 25-latkowi najbardziej przeszkadzają aspekty od niego niezależne.
Henderson wystąpił w zaledwie czternastu spotkaniach, strzelając w nich dwa gole. Nie miał możliwości przewodzić zespołowi w taki sposób, w jaki miał nadzieję to czynić przed rozpoczęciem sezonu.
Przeciągająca się kontuzja pięty skutecznie zmarnowała mu pierwszą część kampanii. Po zejściu z boiska w sierpniowym meczu z Bournemouth został wykluczony z gry na trzy miesiące, co było najdłuższym czasem absencji w całej jego karierze.
Na zapalenie powięzi podeszwowej (zwane "piętą biegacza") nie ma prostego i szybkiego sposobu leczenia. Natomiast było mnóstwo nieprzespanych nocy.
Kuracja składająca się głównie z różnego rodzaju zastrzyków umożliwiła mu powrót na murawę pod koniec listopada. Wciąż jednak nie uczestniczył we wszystkich sesjach treningowych i odczuwał znaczny dyskomfort.
Ulga nastąpiła dopiero w styczniu, kiedy w końcu kłopotliwa część więzadła uległa całkowitemu zerwaniu. Mimo tego Henderson musi być nadal pod stałą obserwacją.
Przez cały ten okres Henderson nie składał rękawic. Grał pomimo bólu, zawsze przedkładając dobro drużyny ponad swoje. Nigdy nie szukał wymówek.
Wiedział, że nie jest w pełni zdrowia, co sprawi, że jego forma będzie nieregularna, ale pogodził się z tym faktem. Opaska kapitana sprawiła jednak, że wszystkie oczy były zwrócone w jego stronę. Bycie w centrum uwagi nie zawsze było jednak przyjemne.
Były występy, które można uznać za wyróżniające. Chociażby klasowe wykończenie przez Hendersona kontrataku w meczu z Norwich City. Trafienie to dało początek szalonej pogoni Liverpoolu w meczu, który jak dobrze pamiętamy, zakończył się wynikiem 5:4 dla the Reds.
Były też gorsze momenty np. porażka w finale Capital One Cup z Manchesterem City. Wzniesienie trofeum na Wembley byłoby świetnym prognostykiem na potwierdzenie jego aspiracji.
Zamiast tego Liverpool musiał przełknąć gorycz porażki w rzutach karnych, a wpływ Hendersona na to spotkanie nie był już tak bardzo widoczny. Wylano na niego falę krytyki za to, że nie podjął się jako jeden z pierwszych strzału z 11 metrów. Nie miało znaczenia, że to Klopp oponował za tym, aby Hendersona wyznaczyć jako szóstego wykonującego.
Kiedy Liverpool nie spełniał oczekiwań, większość słów dezaprobaty kierowana była w stronę Hendersona. Pod dyskusję poddawano zarówno kwestię przywództwa w drużynie, jak i zdolność Liverpoolu do kontrolowania gry w środku pola.
Henderson dobrze to znosi. Ogień krytyki nie jest mu zjawiskiem obcym, a swoją mentalną siłę pokazał już wcześniej, nie poddając się po swoim bardzo trudnym, pierwszym sezonie w Liverpoolu.
Mógł wywiesić białą flagę i skorzystać z drogi ucieczki, kiedy zaoferowano mu możliwość przejścia do Fulham. Wolał jednak zostać i dalej starać się odcisnąć swój znak w Liverpoolu.
Większość z wymierzonych mu w tym sezonie policzków jest mocno niesprawiedliwych. Ci, którzy rozpoczynają dyskusję o możliwej sprzedaży go tego lata, mają bardzo krótką pamięć.
Zapominają, że to Henderson odgrywał główną rolę w walce o mistrzostwo w sezonie 2013/14. Zapominają, że w poprzednim sezonie, będąc już vice-kapitanem, także błyszczał. Strzelił siedem bramek i zaliczył 14 asyst.
Nie był jednak w stanie osiągnąć tego w tym sezonie. Nie był w stanie wywierać aż tak znacznego wpływu na oblicze spotkań, ale są pewne okoliczności, które mogą to usprawiedliwiać.
Kontuzje i związany z nimi czas absencji uwidoczniły się uszczerbkiem w jego sprawności fizycznej i energii. Musiał grać i jednocześnie nadrabiać zaległości. Był także ustawiany nieco głębiej, co jeszcze bardziej ograniczyło jego zapędy ofensywne.
Ponadto, ma dopiero 25 lat i najlepsze jeszcze przed nim. Jest wzorem profesjonalizmu, który mądrze prowadzi swoje życie i cieszy się szacunkiem w zespole.
Będąc w pełni zdrowym i grając na pełnych obrotach idealnie wpasuje się w preferowany przez Kloppa intensywny i ofensywny futbol.
Nie minął nawet rok od podpisania przez Hendersona nowego kontraktu, wiążącego go z klubem do 2020 r. Od tego momentu życie go nie rozpieszcza, ale na końcu tunelu widać światło.
Już raz udowodnił swoją wartość tym, którzy w niego wątpili i z pewnością zrobi to ponownie.
James Pearce
Komentarze (4)
Tak na poważnie to co Klopp postanowi tak będzie.
Henderson mnie zawsze wkurzał ale ma niesamowite samozaparcie i może uda mu się zostać w Liverpoolu i odgrywać tu jakąś znaczącą rolę.