Chaos Núñeza może pomóc zdobyć tytuł
Coraz lepszy napastnik, który pokazał swoją jakość w Brentford, zanim doznał kontuzji, wzmocnił się pod nieobecność Salaha.
Korki mogą się tępić, ochraniacze się łamać, ale sezon Premier League w wykonaniu Liverpoolu wciąż trwa. Zwycięstwo 4:1 na Gtech Community Stadium zostało okraszone dźwiękami strzykających ścięgien i trzeszczących kolan, gdy najpierw Curtis Jones, a następnie Diogo Jota opuścili boisko, obaj w ciężkim stanie, a po nich Darwin Núñez w połowie meczu.
Trzy kolejne nazwiska do dodania do tej stale wydłużającej się listy nieobecnych; a w szczególności Núñez, zawodnik, którego Jürgen Klopp i jego drużyna naprawdę nie chcą teraz stracić.
Núñez przeszedł fascynującą drogę w ciągu swoich 18 miesięcy na Anfield, od nowej nadziei, przez internetowy cel hejterów, aż po status Króla Bezładu, coraz potężniejszą siłę szczęśliwego chaosu w ataku. Po drodze mogą pojawić się wpadki, ale faktem jest, że ostatnim razem, gdy Liverpool przegrał z Núñezem w wyjściowej jedenastce, był mecz z Realem Madryt w marcu ubiegłego roku.
Pozostaje kluczowym powodem, dla którego Liverpool jest najlepszą ofensywą w lidze i dlaczego nawet w takim meczu, z zawodnikami kopiącymi się na każdym kroku jak jednorazowi kowboje w zachodniej strzelaninie, ta drużyna zawsze wygląda tak, jakby mogła zdobyć bramkę i zrobić to na wiele różnych sposobów.
To właśnie Núñez otworzył mecz po nieco niewyraźnych pierwszych 20 minutach, wykorzystany w kluczowym momencie gry jako jednoosobowy bezpośredni instrument piłkarski. Zarówno pierwsza, jak i trzecia bramka Liverpoolu miały w sobie coś z retro-piękna, były to zagrania żywcem wyrwane ze scenariusza skrzydłowego Charlesa Reepa, z podręcznika POMO. Długie podanie, walka w powietrzu, druga piłka. Trzeba ich złapać ich szybko, przerwać akcję. I co najważniejsze, zatrzymać Darwina.
Tak też było w 35 minucie. Núñez nie rozpoczął meczu najlepiej. Przez pewien czas wydawał się zawsze oddalać od kierunku gry. Wykonywał wszystkie właściwe ruchy, ale niekoniecznie we właściwej kolejności. W połowie pierwszej połowy zmienił bieg i zaczął rzucać się na drzwi, sprawdzając, czy może zaczną się one poddawać i pękać.
Było trochę potężnego chaosu po głębokim dośrodkowaniu, w którym Núñez miał dwie, może trzy szanse, aby wbić piłkę do bramki. Następnie padł gol otwierający wynik, od którego Liverpool nie oglądał się za siebie.
Bramka padła po długim podaniu z rzutu wolnego od Marka Flekkena, dośrodkowaną piłkę wybił Virgil van Dijka, którego kopnięcie idealnie trafiło do Joty. Ten zgrał piłkę do Núñeza, który biegł już pełnym sprintem i miał czystą drogę do bramki. Był czas na myślenie, planowanie, spiskowanie, martwienie się o ludzką śmiertelność. Núñez nawet nie mrugnął. Zamiast tego wykonał idealne wykończenie, przerzucając piłkę nad Flekkenem zaskakująco wysokim, łagodnym łukiem.
Był to szósty gol w jego ostatnich 11 meczach, do których dołożył cztery asysty. Można śmiało powiedzieć, że pod nieobecność Mohameda Salaha Núñez poprowadził atak Liverpoolu bez żadnego potknięcia, zająknięcia czy spojrzenia w tył.
To rzadka cecha, aby poprawić się w ten sposób, uspokoić i wzmocnić swoją mentalność po tak trudnym początku; przez te wszystkie dni Núñez wydawał się szaleć po boisku jak zbłąkany labrador, chętny do zabawy, ale zawsze w jakiś sposób w niewłaściwym miejscu, gryząc kapcie, przewracając tacę z herbatą, pijąc z toalety.
Łatwo byłoby się skurczyć, przestać wystawiać się na próbę, powściągnąć tę buńczuczną energię. Ale super mocną stroną Núñeza jest to, że nigdy nie przestaje, nie przyjmuje odmowy, będzie gotowy każdej nocy o 4 rano, gryząc palce u nóg i sugerując grę we frisbee w parku.
To właśnie zejście Joty doprowadziło do wczesnego powrotu na boisko Salaha. Wypracował on drugą bramkę dla Liverpoolu po podaniu do Alexisa Mac Allistera, a następnie sam strzelił trzecią bramkę z kolejnego bezpośredniego zagrania. Tym razem Caoimhín Kelleher daleko wybijał piłkę, Cody Gakpo ją zgrał, a Salah wbiegł w pole karne, by przejąć bezpańską piłkę, a następnie wbić ją w przeciwległy róg.
Było to piękne wykończenie, a także dowód trwałej szybkości i zwinności Salaha, o czym świadczyły nieco koślawe próby Nathana Collinsa, aby dopasować się do jego ruchów.
Były też inne plusy dla Liverpoolu. Powrócił Conor Bradley, który jak zawsze wyglądał promiennie i nieustraszenie. Usłyszał, jak kibice na wyjeździe śpiewają jego imię, jak zawsze, ale z nieco bardziej czułym uczuciem, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. Czasami piłka nożna wydaje się bezpiecznym miejscem. Co najlepsze, pomimo wszystkich brakujących elementów, powrót Salaha daje perspektywę ponownego połączenia z Darwinem na ostatnią trzecią część sezonu, o ile pozwoli na to zdrowie. Napraw drzwi z powrotem. Utrzymaj silnik na chodzie. Oglądanie tego powinno być co najmniej przyjemne.
Barney Ronay
Komentarze (13)
zamiast "być może" piszemy "z pewnością"