Brytyjska prasa w euforii po meczu z Luton
Zapraszamy Państwa do lektury opinii jakie pojawiły się w angielskiej prasie po wczorajszym spotkaniu Liverpoolu z Luton, które zakończyło się zwycięstwem The Reds 4:1.
Paul Joyce, The Times
W ostatnich dniach w zespole były naciągnięte mięśnie czy uszkodzone więzadła, ale w obliczu rosnącej ilości kontuzji, Liverpool cały czas znajduje w sobie siłę, aby sobie z tym radzić. Po 45 minutach emocjonującego meczu, drużyna Jürgena Kloppa zaatakowała Luton Town, które próbowało zaliczyć pierwszy triumf na Anfield w swojej historii, ale było wtedy już tak słabe, że nawet ich menedżer zaczął sprzeczać się z tymi kibicami, których cierpliwość wyraźnie się wyczerpała.
Bez względu na to jakie słowa padły w szatni, odpowiedź była stanowcza, gdy krótko po wznowieniu gry do siatki trafił Virgil van Dijk po asyście Alexisa Mac Allistera. Obaj wzięli na siebie odpowiedzialność za przyśpieszenie i pociągnięcie zespołu do przodu. I tak po okresie niepokoju nadeszła lawina. Gdy Harvey Elliott zakończył świetny występ w drugiej połowie swoim strzałem w okienko, to sprawił jednocześnie, że zespół złamał barierę stu bramek we wszystkich rozgrywkach w tym sezonie.
Andy Hunter, The Guardian
Momentem vintage 2019 roku dla Liverpoolu zawsze będzie mecz z Barceloną, a w 2024 będzie to Luton. Jürgen Klopp był zmuszony porównywać oba czterobramkowe comebacki nie dlatego, że rywale byli podobni, ale z uwagi na okoliczności, charakter oraz burzę, która miała miejsce na Anfield. Niemiec ma nadzieję, że te podobieństwa znowu doprowadzą do trofeów jako wyników.
Nie tylko walka i cztery bramki przypomniały półfinał Ligi Mistrzów z 2019 roku. Druga bramka The Reds była wynikiem szybkiego myślenia w stylu rzutu rożnego Alexandra-Arnolda w wykonaniu jego zastępcy Conora Bradleya, a także miała coś wspólnego ze słynnym trafieniem Divocka Origiego tamtej niezapomnianej nocy.
Wszystkie problemy są oczywiście względne, ponieważ weźmy pod uwagę jak wiele Luton by dało za to, aby mieć taki kryzys związany z urazami i nadać mieć w składzie Virgila van Dijka, Cody'ego Gakpo, Luisa Díaza i Harveya Elliotta, którzy strzelali wczoraj bramki. Dobra pierwsza połowa Luton szybko została zakończona także dzięki dwóm asystom mistrza śwata, Alexisa Mac Allistera.
Richard Jolly, The Independent
Jürgen Klopp zapowiedział, że tak długo jak zespół ma 11 piłkarzy to będzie walczył. Wczoraj pozbawieni 10 kluczowych graczy i przegrywając jedną bramką z pewnością to zrobili. Niesamowity comeback przyniósł drużynie cztery bramki i ugruntował czteropunktowe prowadzenie w ligowej tabeli.
Zespół jedzie na Wembley w dobrej formie pomimo wielu problemów z kontuzjami. Zespół jest osłabiony, ale nie pokonany. Drużyna przemieniła deficyt w zdecydowany triumf z wielką energią. Niemiecki menedżer zaszczepił w zawodnikach buntowniczego ducha, a gdy Luton spróbowało zanotować pierwsze zwycięstwo na Anfield, to klub skorzystał z tego co dał im trener.
Bez Salaha i Nuneza czyli swoich najlepszych strzelców byli w stanie odwrócić losy meczu dzięki Van Dijkowi, Gakpo, Díazowi oraz Elliottowi, który pięknym strzałem zamknął spotkanie. Architektem triumfu był jednak Alexis Mac Allister z dwoma asystami w trzy minuty. Najważniejsze tego wieczoru było jednak to, że każdy musiał dać z siebie wszystko, aby zrekompensować nieobecnych, a Argentyńczyk był jedynym podstawowym pomocnikiem w składzie i zapewnił klasowe wsparcie dla wysiłków zespołu.
Liverpool już teraz jest królem comebacków zdobywając 22 punkty z pozycji przegrywającego. Siła przetrwania nadal jest obecna nawet pomimo tak wielu braków.
Chris Bascombe, The Telegraph
Jürgen Klopp może wspominać najważniejsze noce na Anfield: Barcelona, Roma, Dortmund. Kto powiedziałby, że doda do tego Luton? Osoby neutralne mogą się nie zgodzić, ponieważ jak można wspominać obok najbardziej ikonicznych meczów coś co wyglądało jak rutynowe zwycięstwo.
Dzięki zwykłej wytrwałości, pokonaniu przeciwności losu i zmianie atmosfery na stadionie od ponurej do euforycznej, zwycięstwo Liverpoolu będzie postrzegane jako jedno z najbardziej satysfakcjonujących za kadencji Niemca.
Pozbawienie tak wielu piłkarzy nie jest tym samym co przegranie 0:3 pierwszego meczu w półfinale Ligi Mistrzów, ale gdy Liverpool zdobył trzy gole w 15 minut, to menedżer mógł poczuć ducha Divocka Origiego.
Niemiec chciał europejskiej nocy, aby być pewnym, że jego zespół poradzi sobie z kryzysem związanym z urazami i utrzyma przewagę nad City i Arsenalem. Ostatecznie dostał to czego chciał, ale nie bez chwilowych problemów. Nie dajcie się zwieść dobremu wynikowi jakim jest 4:1. To było jedno z najdziwniejszych zwycięstw za kadencji Jürgena Kloppa.
Paul Gorst, Liverpool Echo
Zirytowany Jürgen Klopp odwrócił się w stronę Main Stand i wykrzyczał swoją frustrację w powietrze na Anfield. Harvey Elliott właśnie wtedy zaliczył złe podanie do Luisa Díaza, a Liverpool przegrywał 0:1 z Luton, podczas gdy kibice robili się niespokojni.
Niemiec ewidentnie nie był pod wrażeniem reakcji tłumu, więc wykrzyczał coś co zostało zagłuszone przez jęk rozczarowania na Anfield. Po końcowym gwizdku zespół znów ma jednak czteropunktową przewagę na szczycie tabeli, a Jürgen Klopp świętował charakterystycznym dla siebie uderzeniem pięściami w każdą z czterech stron stadionu. Wszystko zostało wybaczone. Klub nadal maszeruje i idzie do przodu z nadzieją w swoich sercach i prawdopodobnie zmęczeniem w mięśniach.
Przed meczem pojawiły się żartobliwe sugestie jakoby Liverpool zastanawiał się na zmianą nazwy ośrodka treningowego na AXA Walk-in Centre, co było zrozumiałe, ale The Reds zwyczajowo nie używają kontuzji jako wytłumaczenia. Jedenaście urazów to z pewnością okazja do szukania wymówek, ale nie dla tego zespołu. Z pewnością nie wtedy, gdy tyle można jeszcze zdobyć.
Komentarze (2)
- "The old man and the sea" (Hemingway)