LIV
Liverpool
Premier League
05.05.2024
17:30
TOT
Tottenham Hotspur
 
Osób online 1132

MARZENIA O LIDZE MISTRZÓW cz. II


Przed dziewiątą rano następnego dnia, 36 godzin po tym, jak zdobyliśmy Puchar Europy, byłem już w swoim biurze w Melwood. Miałem pracę do wykonania, trzeba było przygotować się do kolejnego sezonu. Zazwyczaj w Melwood jest jak w gotującym się kotle. To miejsce przepełnione aktywnością. Piłkarze rozmawiają i żartują między sobą, sztab wymienia się notatkami i przygotowuje do treningu, ciągle ktoś wchodzi i wychodzi. Sponsorzy, agenci, znajomi, dziennikarze nadają temu miejscu atmosferę typowego centrum biznesu.

W ten piątek, dzień po Stambule, było znacznie ciszej. Miasto dopiero wstawało, drapiąc się w głowę i wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co wydarzyło się tak niedawno. Na boiskach, w biurach i korytarzach Melwood było cicho i spokojnie.

W środku była nas zaledwie garstka. Ślęczeliśmy nad planami na następny rok, obmyślaliśmy strategię transferową i szukaliśmy dróg ulepszenia drużyny. Pako Ayesteran, Paco Herrera, trener bramkarzy, Jose Manuel Ochotorena i Frank McParland byli jedynymi członkami sztabu w budynku.

Pamiętam, na schodach w drodze do biura wpadłem na Owena, naszego szefa skautów na Anglię. Widzieliśmy się pierwszy raz od meczu w Stambule i cały promieniał szczęściem. Podbiegł do mnie i uwięził w niedźwiedzim uścisku. „Udało się szefie! Udało się!” krzyczał mi do ucha uradowany, ale ja musiałem go uspokoić. „Tak, tak Owen. Chodź, wystarczy już, mamy pracę do zrobienia.”. W tym roku miałem udać się na urlop – tygodniowy wyjazd z Montse i dziećmi, ale obecnie nie było o tym mowy. Nie mogłem sobie pozwolić na spoczywanie na laurach.

Pierwszą sprawą, z którą musiałem się zmierzyć była kwestia nowego kontraktu dla Dietmara Hamanna. Odbyliśmy wstępne rozmowy na ten temat w styczniu tego roku i umówiliśmy się na jednoroczne przedłużenie umowy z opcją na kolejny rok, jeśli Didi zagra 25 spotkań w tym sezonie. Niedługo potem nasza ligowa forma spadła i uświadomiłem sobie, że nie będzie on w stanie grać tak regularnie w przyszłym roku, jeśli mamy notować postęp. Musiałem wezwać go do biura i oświadczyć, że nie dostanie formalnej oferty przedłużenia kontraktu. Dietmar, zawsze wierny klubowi, był wtedy zdruzgotany. 

W następnych tygodniach więcej niż udowodnił, że ma do odegrania konkretną rolę w klubie. W ten pamiętny pierwszy piątek przyszedł prosto do mojego biura i zanim zdążyłem otworzyć usta oświadczył, że chce zostać w Liverpoolu. Było oczywiste, ile znaczy dla niego ten klub.

- Możemy dać ci taką samą ofertę – powiedziałem – Przedłużymy kontrakt o rok, a potem o następny, jeśli będziesz regularnie grał. 

Byłem przekonany, że mógłby bez problemy osiągnąć liczbę 25 występów. Mając poważne zobowiązania w Europie i w Anglii spodziewaliśmy się około 60 spotkań w sezonie. Nie miałem interesu w zawyżaniu klauzuli występów, chciałem, aby była ona realistyczna. 

Hamann nie był jednak zadowolony, ponieważ zaledwie dwa dni wcześniej posadziłem go na ławce rezerwowych w meczu z Milanem. Dał mi do zrozumienia, że pokazał swoją wartość dla klubu wchodząc w drugiej połowie, zwłaszcza biorąc pod uwagę efekt, jaki wywarł na naszą grę. Udało mu się to mimo faktu, że w dzień meczu czuł się odsunięty nie tylko w najważniejszym meczu kariery, ale też w swoim ostatnim meczu dla Liverpoolu.

- Drużyna jest najważniejsza – przypomniałem mu wtedy w biurze – Nie możesz myśleć o niczym innym, tylko o drużynie. Zawsze musisz stawiać zespół na pierwszym miejscu. Didi chciał obniżyć wymaganą ilość spotkań, aby mieć praktycznie zagwarantowany kolejny rok kontraktu. W końcu, doszliśmy do kompromisu na 22 występach i mieliśmy umowę.

Hamann był oczywiście jednym ze szczęśliwców. Mógł zostać w klubie na kolejny rok, a może nawet dwa lata. Byli też inni, którzy nie mieli tyle szczęścia, którzy musieli przyjść do mojego biura na przykrą i pełną bólu rozmowę. W świecie idealnym, sprzedawałbyś tylko zawodników, którzy niepotrzebnie zawyżają liczebność kadry lub takich, którzy nie mieszczą się w planach rozwoju na kolejne lata. Piłka nożna jest niestety bardziej skomplikowana, zwłaszcza kiedy musisz szukać funduszy, aby wzmocnić skład. Niechciani zawodnicy oczywiście nie dadzą klubowi dużego zastrzyku gotówki. Potencjalni chętni również wiedzą, że chcesz się rozstać z danym graczem i oferują jak najniższe stawki, osłabiając twoją pozycję. Co roku jest tak, że jeden czy dwóch zawodników musi odejść, chociaż chciałbyś nadal mieć ich w składzie. To najtrudniejsze w roli trenera, powiedzieć komuś, że jest już niepotrzebny. To lato miało przynieść wiele bolesnych i nerwowych rozmów. Kilku zawodników, którzy pomogli nam dostać się do Stambułu i wyryli swe nazwiska w historii piłki nożnej musiało usłyszeć, że ich usługi nie będą dłużej potrzebne.

Pożegnaliśmy się ze Smicerem, który po wygaśnięciu kontraktu przeniósł się do Bordeaux. Milan Baros, tak ciężko pracujący poprzedniego roku odszedł do Aston Villi, a Antonio Nunez, całkowicie zakochany w klubie i mieście został sprzedany do Celty Vigo. Rozmowa z Antonio była najtrudniejsza, bo odbywała się przez telefon. Wyjazd z klubu, w którym nie ma się szans na grę jest często dla piłkarzy najlepszym rozwiązaniem, jednak w momencie rozstania nie myślą oni obiektywnie. Z drugiej strony ja muszę być obiektywny. Za to mi płacą. Muszę konfrontować się z własnymi emocjami, owe rozmowy nie sprawiają mi żadnej przyjemności. Koniec końców jednak, w piłce nożnej liczy się tylko jedna prawda: Drużyna przede wszystkim.

Było jasne, co należy zrobić w celu poprawienia naszej sytuacji w lidze. To był absolutny priorytet. Musieliśmy stać się silniejsi, zacząć imponować. Znaliśmy już z grubsza rodzaj zawodników potrzebnych do realizacji tego celu. Wcześniejsze sześć miesięcy spędziliśmy identyfikując potencjalne cele i sprawdzając, czy stanowią realne wzmocnienie oraz czy są w naszym zasięgu. 

Mimo żmudnych i bolesnych przygotowań, samo okienko transferowe jest zawsze szalone. Weźcie chociażby Mohameda Sissoko, którego dobrze znałem z wspólnego czasu spędzonego w Valencii. Jego siła i dynamika mogły nam pomóc wygrać wiele stykowych piłek w środku pola, miał on poza tym świetną mentalność. Jedyny szkopuł tkwił w fakcie, że interesował się nim również Everton. Ich oferta została już nawet przyjęta. Kiedy oni byli już w drodze na osobiste rozmowy w Hiszpanii, ja rozmawiałem z Momo przez telefon, zachęcając do zmiany zdania. Zaniepokojony zauważył, że będzie musiał coś podpisać z przedstawicielami Evertonu. „Nie podpisuj niczego. Będziesz grał dla nas” – odpowiedziałem. Tak też się stało. Dostaliśmy piłkarza, jakiego potrzebowaliśmy, a Everton wrócił do domu z pustymi rękoma.

Oprócz Sissoko, ściągnęliśmy Boudewijna Zendena za darmo z Middlesbrough, Petera Croucha z Southampton oraz szybkiego skrzydłowego, Marka Gonzaleza z Chile. Niestety, ze względu na skomplikowane kwestie prawne mógł dla nas zagrać dopiero rok później.

Najbardziej trafionym okazał się jednak pierwszy transfer przeprowadzony tego lata. W czasie pierwszego sezonu zdecydowaliśmy o sprowadzeniu bramkarza, który będzie się czuł lepiej na przedpolu oraz przy wyjściach do górnych piłek niż Jerzy Dudek. Pepe Reina z Villareal spełniał wymagania jak ulał, dlatego nie tracąc czasu zdobyliśmy jego podpis. Być może tak szybkie zdegradowanie jednego z bohaterów Stambułu wywołało spore zdziwienie, jednak nie można pozwolić, aby jeden mecz zmienił lub zaciemnił twoją zdolność myślenia. Robisz to, co konieczne. 

Właśnie w ten dzień, kiedy Pepe podpisał kontrakt i byliśmy gotowi do przedstawienia nowych zawodników, kiedy wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, świat Liverpool Football Club wywrócił się do góry nogami. Tego dnia Steven Gerrard i jego agent, Struan Marshall poinformowali Davida Mooresa i Ricka Parry’ego, że rozmowy nad nowym kontraktem są zakończone i nie zamierzają rozpoczynać nowych. Tego dnia Steven Gerrard ogłosił w oświadczeniu, że zamierza opuścić swój rodzinny klub, który dopiero co poprowadził do triumfu w Lidze Mistrzów i o którym sądził, że pozwoli mu zostać najlepszym pomocnikiem świata jeszcze miesiąc wcześniej. Chelsea zdążyła już złożyć oficjalną ofertę opiewającą na 32 miliony funtów. Steven wyraził złość po tym, jak klub nie zdołał wystarczająco szybko po Stambule dopiąć nowego kontraktu. Odrzucił jedną ofertę gwarantującą lepsze warunki i dał do zrozumienia, że następnej nie oczekuje. 

Spotkaliśmy się z nim wieczorem, ja, David i Rick. Wszyscy trzej staraliśmy się przekonać Stevena aby pomyślał, co oznacza dla klubu jego decyzja. Żeby go zatrzymać, David położył na stole najwyższy kontrakt w historii klubu. Zarówno on, jak i Rick zrobili wszystko, co było w ich mocy aby dać mu do zrozumienia, jak bardzo go potrzebujemy, ile znaczy dla Liverpoolu i być może, ile klub naprawdę znaczy dla niego. Obaj byli widocznie podenerwowani przebiegiem spotkania. Nie mogli pokazać więcej pasji i zaangażowania. 

Dla Stevena nie była to łatwa decyzja. Prawdopodobnie stanął przed najtrudniejszym wyborem w dotychczasowym życiu i widać było, jak ten trud zbiera swoje żniwo. Powiedziałem mu, aby wrócił do domu i porozmawiał z rodziną, spytał o ich punkt widzenia i perspektywę wyprowadzki z Liverpoolu. Steven obiecał jedynie, że prześpi się z tą decyzją. 

Takie momenty są jak trąba powietrzna. Pospieszyliśmy wydawać oświadczenia, informować fanów, co się dzieje. Rick potwierdził, że historycznie rekordowa oferta Chelsea została odrzucona. W wywiadzie dla klubowej strony powiedziałem, że nie musimy oddawać Stevena, aby kupować i że jest mnóstwo zawodników, którzy pragną przyjść i grać dla mistrzów Europy. To była prawda jednak chcieliśmy, żeby nowi gracze mieli szansę grać obok człowieka, który wzniósł Puchar Europy w maju. Miało być to jasne dla wszystkich fanów, ale także dla samego Gerrarda.

Nie wiem, co stało się ze Stevenem tego wieczoru. Nie wiem, z kim rozmawiał, co zostało powiedziane i jakie środki użyte, żeby zmienił zdanie, ale najważniejsze, że je zmienił. Następnego ranka wycofał prośbę o transfer, podpisał nowy kontrakt i zaoferował nawet rezygnację z opaski kapitana. Prośba została natychmiast odrzucona. Chcieliśmy zatrzymać naszego kapitana w stu procentach. Nieco ponad tydzień później nie było już wątpliwości, jaki klub ma w głowie i sercu Steven Gerrard. Przeciwko mistrzom Walii, TNS, strzelił hat-tricka na Anfield w meczu zaznaczającym powrót do rozgrywek Champions League nieco ponad miesiąc po tym, jak wygraliśmy cały turniej. Wszystkie myśli o odejściu kapitana wyparowały. Bez siebie nawzajem, ani Steven Gerrard, ani Liverpool FC nie byliby już tacy sami.

***

Po wszystkich tych zawirowaniach, a także awansie do fazy grupowej Ligi Mistrzów pozostał nam jeden transfer tamtego lata. Po ściągnięciu Croucha z Southamptonu wiedzieliśmy, że potrzebny jest szybki skrzydłowy, który będzie w stanie wyciągnąć z Petera to, co najlepsze. Wybór padł na Simao Sabrosę, portugalskiego reprezentanta grającego wtedy w Benfice. Początkowe rozmowy, w obliczu nadchodzącego zamknięcia okienka transferowego, nie wyglądały najlepiej. Piłkarz był chętny do zmiany barw, jednak klub stwierdził, że po prostu nie może sprzedać tego zawodnika. Zostaliśmy poinformowani o nastrojach wśród kibiców, którzy nie zaakceptowaliby sprzedaży klubowej gwiazdy. „Nawet za 20 milionów funtów”, jak powiedział nam jeden z prezesów. Kiedy dyskutowałem o Simao z Rickiem zaskoczył mnie, dając zielone światło ofercie. Biorąc pod uwagę wydatki, jakie poczyniliśmy tego lata była to miła niespodzianka.

Przedstawiliśmy ofertę temu samemu działaczowi, jednak on odparł, żebyśmy wrócili z 18 milionami. Był to postęp w stosunku do jego poprzedniej deklaracji. Był to dobry start, jednak Benfika nie mogła niżej zejść z ceny, a my nie mogliśmy spełnić ich oczekiwań. Zawodnik siedział na lizbońskim lotnisku gotowy, aby przylecieć do Anglii i wypełnić robotę papierkową, ale klub pozostał nieugięty, a umowa ostatecznie przepadła. Nie był to jednak ostatni raz w tym roku, kiedy spotkaliśmy Benfikę oraz Simao. Niedługo później powrócił nas straszyć.

To był niesamowicie rozczarowujący sezon w Europie. Zwłaszcza patrząc, jak ciężko pracowaliśmy na miejsce w fazie grupowej kiedy chcieliśmy dowieść, że jesteśmy godni miejsca w europejskiej elicie. Byliśmy w rozgrywkach na specjalnych zasadach i podczas losowania w Monte Carlo los zapewnił nam nie jedno, ale dwa spotkania ze starymi przyjaciółmi, Chelsea. Oprócz tego czekały nas starcia z Betisem oraz Anderlechtem. Ciężko nazwać to łatwą grupą, jednak byliśmy pewni siebie. Bądź co bądź, kilka godzin po losowaniu pokonaliśmy CSKA Moskwa i zdobyliśmy Superpuchar Europy. To był bardzo trudny mecz. Cisse wyrównał w 80. minucie przeciwko bardzo dobrej drużynie i tylko dwa kolejne gole w dogrywce dały nam kolejny puchar i kolejny powód do radości. Wiedzieliśmy, że jesteśmy wystarczająco dobrzy, żeby awansować.

To największa różnica, jaką przyniosło zdobycie Ligi Mistrzów. Atmosfera wokół klubu się zmieniła. Czuć było postęp w powietrzu, jako klub szliśmy do przodu. Wszystko się zmieniało: piłkarze, metody, pomysły. Każdy w Melwood i każdy kibic wiedział, że wszystko idzie w dobrym kierunku. W poprzednim sezonie, kiedy ścieraliśmy się z Bayerem Leverkusen czy Juventusem, to przeciwnicy byli bardziej zadowoleni z losowania. Tak, byliśmy Liverpoolem, z całą historią i otoczką, ale nie byliśmy tak silni, jak drużyny z przeszłości. Rywale się nas nie bali. To się zmieniało, chociaż powoli. Wpłynęły na to nowe nazwiska w drużynie oraz rzeczywista poprawa na boiskach Premier League i Ligi Mistrzów. Puchar Europy lśniący w Melwood, który mijałem codziennie w drodze do pracy również nie przeszkadzał w budowaniu nowego, silnego wizerunku Liverpoolu. 

***

Telefon z drugiego końca świata przyszedł w czwartek, w środku nocy, w grudniu. Oczekiwałem go, obawiałem się tego telefonu od miesięcy. Wiedzieliśmy z rodziną, że mój ojciec jest poważnie chory. Kilka tygodni wcześniej przeszedł poważną operację serca i od tego czasu wyglądał jak cień samego siebie. Zawsze był silnym mężczyzną o ciele atlety. Całe dnie spędzał na siłowni, był wielkim i silnym człowiekiem. Kiedy ostatni raz widziałem go w szpitalu w Madrycie, wyglądał tak krucho, tak delikatnie. Lekarze powiedzieli, że serce pracuje zaledwie na 1/3 obrotów. Mówili, że to tylko kwestia czasu. Wiedzieliśmy o tym, jednak w tych okropnych, mrocznych czasach nie ma żadnego pocieszenia. 

Kiedy telefon zadzwonił z ostateczną wiadomością, byłem po drugiej stronie świata, w Tokio, przygotowując się do finału Klubowych Mistrzostw Świata z mistrzami Ameryki Południowej, Sao Paulo. W Hiszpanii mamy zwyczaj, aby naszych zmarłych chować najwyżej dwa dni po ich odejściu. Sprawdziłem loty, ale odległość sprawiła, że moje dotarcie na czas było absolutnie niewykonalne. Nie miałem wyboru. Po prostu nie byłem w stanie być tam z moją rodziną i przyjaciółmi, aby pożegnać własnego ojca. Ciężko było skupić się na piłce nożnej, ciężko było skupić się na czymkolwiek, mówiąc szczerze. Gdybym powiedział, że jego śmierć była szokiem, przesadziłbym. Był chory od tak dawna, że musiało to prędzej czy później nastąpić, jednak dałbym wszystko, żeby być wtedy razem z rodziną. Byłem ogromnie rozczarowany.

Potraktowałem pracę, jako ucieczkę. Tego turnieju Liverpool nie wygrał nigdy wcześniej i byłem zdeterminowany to zmienić, niezależnie od okoliczności. Dwa razy trafiliśmy w poprzeczkę dzięki Garcii i Kewellowi. Całkowicie zdominowaliśmy posiadanie piłki, co nie jest łatwe przeciwko brazylijskiej drużynie. Diego Lugano, ich kapitan, powinien zobaczyć czerwoną kartkę za faul na Gerrardzie, kiedy ten szarżował na bramkę. Meksykański sędzia pozostał przy żółtym kartoniku. Mieliśmy 17 rzutów rożnych, ale ich bramkarz, Rogeiro Ceni, bronił strzał po strzale. Nawet kiedy mu się nie udawało, sędzia liniowy ratował ich z opresji. W drugiej połowie trzy nasze gole zostały nieuznane z powodu spalonego. Sao Paulo zdobyło bramkę w pierwszej połowie, a my nie byliśmy w stanie wyrównać tak, aby zadowolić sędziego. Byliśmy znacznie, znacznie lepszym zespołem na przestrzeni całego meczu, ale to nie miało znaczenia po końcowym gwizdku. Nie udało nam się zostać Mistrzami Świata.

Rafa Benitez, Rory Smith

Tłumaczenie: Nooldir

Marzenia o Lidze Mistrzów

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (5)

Gall 15.10.2012 22:53 #
Świetnie się to czyta. Ja go cały czas uwielbiam. Był dobry. Potrafił wiele rzeczy zrobić dobrze, ale jak każdy miał też swoje wady. Chętnie bym go widział w sztabie w miej znaczącej roli. Na przykład jako Scout, albo odpowiedzialny za Akademię. Marzenia, ale jednak coś w tym jest...
AndyLFC 16.10.2012 00:12 #
7 lat po tym, ale jak przeczytalem fragment ze SG chcial odejsc to mi serce stanelo
Sajmon 16.10.2012 00:14 #
Niesamowite jest to czytać, wspomnienia powracają, aż łezka się w oku zakręci przypominając sobie niektóre momenty zawodników. Do dziś ciary mnie przechodzą myśląc o Stambule, zwycięstwach z Relaem czy bojach z Chelsea piękne chwile w mojej pamięci są związane z pracą Beniteza w klubie. Mam ogromny szacunek do tego człowieka i sentyment. Nie ulega wątpliwości, że przywrócił nam on szacunek w europie i na własnym podwórku mimo nieudanego ostatniego sezonu. Nie ukrywam, że z chęcią bym go ponownie za sterami czerwonego statku zobaczył:-) choć teraz jest czas Rogersa i mam nadzieję i wierzę, że również tego trenera będę miło wspominał...
euflowers 16.10.2012 07:22 #
@Pitero@ podejrrzewam,ze taki syf sie zrobil,ze Steve po prostu nie chcial w tym uczestniczyc,w jednym z jego wywiadow z tego okresu powiedzial,ze nie chcialby rozmawiac na temat jego krotkiej decyzji.Chodzilo pewnie o ten kontrakt,nie potrafili uszanowac jego osoby i jego zdania Amerykanie,wiec sie wqrzyl.Pamietaj,ze jemu sie kontrakt konczyl,a z jego pelna miloscia i oddaniem dla klubu nalezy sie wszystko,a jak pamietamy Amerykanie tylko byli nastawieni na kase,a o pilce i milosci do footbolu nie mieli pojecia.Przeciez chwile pozniej byly spekulacje,ze Real jest w stanie zaplacic za Gerrarda wor pieniedzy rowniez.To jest jego praca,pieniadze i milosc do klubu,a ONI mieli to w nosie,powinnismy przede wszystkim byc wdzieczni Benitezowi za to,ze Nasz Kapitan zostal.
Lyzwa7 16.10.2012 08:15 #
Jacy Amerykanie? Moores i Parry to Anglicy.

Pozostałe aktualności

Slot: Możecie nazywać mnie Arne  (0)
04.05.2024 22:29, Vladyslav_1906, thisisanfield.com
Elliott podsumowuje sezon  (0)
04.05.2024 21:12, BarryAllen, liverpoolfc.com
Postecoglou przed meczem z Liverpoolem  (0)
04.05.2024 15:03, Mdk66, Sky Sports
Liverpool - Tottenham Hotspur: Wieści kadrowe  (0)
04.05.2024 11:55, Wiktoria18, liverpoolfc.com
Wczorajszy trening - wideo  (0)
03.05.2024 20:18, Piotrek, liverpoolfc.com
Klopp: Nie ma już żadnej presji  (7)
03.05.2024 16:17, Bartolino, liverpoolfc.com