Heysel oczami Marka Lawrensona
W dzień trzydziestej rocznicy katastrofy na Heysel podczas spotkania pomiędzy Liverpoolem a Juventusem, głos postanowił zabrać jeden z tych, którzy widzieli te tragiczne i trudne do zapomnienia obrazki na własne oczy - Mark Lawrenson.
Na własne oczy widziałem to co działo się na Heysel podczas tego tragicznego wieczoru. Byłem w szpitalu razem ze śmiercią oraz z tymi, którzy akurat umierali.
Liverpool zaryzykował wystawiając mnie w wyjściowej jedenastce, jako że w ciągu tamtego sezonu dwukrotnie doznałem kontuzji barku z czego ten drugi raz miał miejsce zaledwie dwa tygodnie wcześniej.
Wytrzymałem zaledwie 3 minuty na boisku, ponieważ po tak krótkim czasie doznałem ponownej kontuzji barku i po tym zostałem zabrany do miejscowego szpitala.
Kiedy dotarłem tam i zostałem zoperowany, cały czas byłem ubrany w strój meczowy - czerwona koszulka, spodenki, getry, buty - wszystko.
Kiedy tam wszedłem, znalazłem się zupełnie sam na oddziale wyposażonym w 24 łóżka, gdzie przebywał również uzbrojony strażnik.
Pomimo, że byłem wciąż zamroczony po operacji, nie zajęło mi długo, żeby zrozumieć, że przebywał tam on w celu chronienia mnie przed grupą rozwścieczonych Włochów.
Zostałem w szpitalu na noc i nad ranem przyszedł do mnie Roy Evans i próbował wydostać mnie stamtąd lecz na próżno, jakby tego było mało, jedynym ubraniem jakie mi przyniósł był dres klubowy Liverpoolu. Jednak ostatecznie wychodząc stamtąd, zostaliśmy uwikłani w sprzeczkę i falę obraźliwych słów skierowanych w naszą stronę.
Lecz będąc szczerym - moja pierwsza reakcja po doznaniu kontuzji była prosta - 'dobrze się stało, nie chce tutaj być'.
Żaden z zawodników Liverpoolu nie chciał. To spotkanie pod żadnym pozorem nie powinno się wtedy odbyć.
Przed meczem, siedzieliśmy jeszcze w szatni, kiedy usłyszeliśmy, że mur się zawalił.
Na początku, przesłania były różne. Początkowo przychodzili do nas ludzie i mówili, że kibice umierają, natomiast inni przychodzili i mówili nam zupełnie inne rzeczy.
Ostatecznie, Joe Fagan, nasz menedżer, uniemożliwił ludziom wchodzenie do naszej szatni i kazał zawodnikom zostać w środku.
Jak można było rozegrać mecz piłki nożnej ze świadomością, że właśnie ludzie stracili życie?
W pewnym momencie szef policji z Brukseli wszedł do naszej szatni i powiedział, że są ofiary śmiertelne. Potem nalegał byśmy rozegrali to spotkanie. Juventus zgodził się na rozpoczęcie meczu i gdybyśmy odmówili, sytuacja tylko by się pogorszyła jeszcze bardziej.
Niechętnie, ale zgodziliśmy się. Jednak jak można mieć ochotę grać w meczu na stadionie, na którym przed momentem ludzie po prostu umarli?
To było nieludzkie i bardzo, bardzo dziwne. Spotkanie było bez wątpienia zagrożone.
Spytacie, co się działo w naszych umysłach? Nic. Po prostu nie chcieliśmy grać i nie kryliśmy się z tym ani przez chwilę. A potem tak po prostu wyszliśmy na plac gry i wymazaliśmy z głowy każdą inną myśl.
Z bardzo egoistycznego punktu widzenia, wiedzieliśmy gdzie nasze rodziny i znajomi siedzieli. Mieliśmy pewność, że są bezpieczni.
Mój ojczym spóźnił się wraz ze swoim kolegą do wejścia dla VIPów i jedynie co ich spotkało po przybyciu, to czarne worki ze zwłokami. Wszędzie.
Jego kolega stwierdził, że to musiała być bomba, co może wskazywać na to jak duża była to tragedia.
UEFA prosiła się o kłopoty, ale to nie oczyszcza nikogo z zarzutu bycia odpowiedzialnym
Dla kibica nowoczesnego futbolu, takie sytuacje mogą wydawać się trudne do zrozumienia, jednak w tamtych czasach chuliganizm to było zjawisko często spotykane na porządku dziennym. To była część tej kultury, tak więc widok przemocy nie był niczym nowym. Jak się później okazało, taka ilość śmierci w jednym miejscu mocno zszokowała.
Chodzi o to, że na drodze prowadzącej do stadionu, był ogromny korek samochodowy i przez to zmuszeni byliśmy chwilę poczekać. Wtedy to zobaczyliśmy kibiców Liverpoolu i Juventusu, którzy stworzyli własny mecz bijatyki pomiędzy sobą.
Wielu z nas popierało fakt, że Peter Robinson, ówczesny dyrektor wykonawczy Liverpoolu, wysłał telegram do UEFA, podobny do tego jakich wtedy używano, nawiązujący do rozmieszczenia kibiców na trybunach, gdzie ostatecznie miała miejsce ta tragedia.
Klub miał pewne obawy i bez wstydu przekazał je UEFA. To nie sprawia, że ktokolwiek jest wolny od bycia odpowiedzialnym za to, ale to pokazało, że ruch jaki wykonała UEFA był prawie, że zachętą do stworzenia problemów.
Jako zawodnicy, nie byliśmy bezpośrednio zamieszani w to co się stało, jednak wciąż reprezentowaliśmy Liverpool Football Club.
I czułem się tak jak byśmy zrobili coś bardzo złego.
Po tygodniu bądź nawet dłużej od tego zdarzenia, byliśmy kompletnie oszołomieni. Uroczystości upamiętniające ofiary tej katastrofy odbyły się w tygodniu następującym po tych wydarzeniach i szczerze muszę przyznać, że nie pamiętam kompletnie niczego z tego dnia.
Gdziekolwiek się spotkamy jako grupa zawodników z tamtego okresu, nigdy ale to nigdy nie wspominamy Heysel. Nigdy więcej.
To dlatego, że gdzieś tam głęboko w środku, po części wciąż czujemy się odpowiedzialni za to co się tam stało.
Mark Lawrenson
Komentarze (0)