McAllister wspomina 2001 rok
Gary McAllister przyznał ostatnio, że szybko napalił się na grę w Liverpoolu, gdy tylko usłyszał o zainteresowaniu ze strony klubu. Gerard Houllier postanowił złożyć mu propozycję kontraktu, gdy zawodnik miał już 35 lat.
Szkot przyszedł na Anfield za darmo, gdy wygasł jego kontrakt z Coventry City. Zważywszy na swój wiek, nie spodziewał się, że zgłosi się po niego taki klub jak Liverpool.
McAllister uważa, że nie był traktowany w jakiś specjalny sposób przez trenera, ale zawsze dostawał wcześniej informację czy wystąpi w danym spotkaniu.
- Jak tylko Gerard mógł, przychodził i mówił na przykład: "Bądź gotów. Gramy w sobotę i wtorek, a następnie w niedzielę. Ty zagrasz we wtorek i niedzielę, ale tę sobotę odpoczniesz." - powiedział McAllister w wywiadzie dla Grahama Huntera.
Gary przyznał, że pozwalało to mu zaakceptować, że dany mecz opuści i skupiał się na przygotowaniu jak najlepiej do kolejnego. Inaczej było w jednej sytuacji.
- Raz się zdarzyło, w bardzo ważnej dla mnie chwili, że poczułem się urażony. Wygraliśmy Puchar Ligi, awansowaliśmy do finału Pucharu Anglii z Arsenalem i byliśmy też w finale Pucharu UEFA z Alaves w Dortmundzie.
- Jeśli zapytasz brytyjskich piłkarzy w którym finale woleliby zagrać, mając na uwadze fakt, że Gerard dawał mi wcześniej znać do jakiego meczu mam się przygotowywać, wybraliby Puchar Anglii i taki był mój osobisty wybór.
- Na półtorej godziny przed finałem z Arsenalem dowiedziałem się jednak, że nie zagram. Zdziwiłem się, bo przecież miałem wtedy passę 4 meczów z rzędu ze strzeloną bramką. Oczywiście Michael Owen osłodził mi ten dzień swoimi dwiema bramkami, które dały nam triumf w tych rozgrywkach - wyznał McAllister.
Arsenal nas podbudował
Mimo zwycięstwa nad Kanonierami wiele ludzi uważało, że Liverpoolowi dopisało sporo szczęścia w tym meczu. McAllister przyznaje temu rację.
- Arsenal nas podbudował w tym dniu - stwierdził.
- Stephane Henchoz wybił raz piłkę z linii bramkowej, używając przy tym ręki. To klarowna sytuacja, więc mogło być 2:0 i po meczu.
Arsenal wyszedł na prowadzenie dzięki bramce Ljungberga w 72. minucie, ale później dwie bramki Owena w przeciągu pięciu minut pomogły Liverpoolowi zaliczyć wspaniały comeback.
- Koniec końców, kiedy wracam do tego meczu uważam, że mogliśmy strzelić nawet 4 bramki. Mieliśmy jeszcze dwie inne sytuacje. W jednej z nich znaleźliśmy się we trójkę przeciwko jednemu. Oprócz mnie był jeszcze Robbie Fowler i Patrik Berger, ale w kluczowym momencie wybraliśmy złe podanie. Mimo to mogliśmy zdobyć 3 lub 4 gole - twierdzi McAllister.
Szkot powiedział też, co nazywa "cechą, która charakteryzuje wielkie kluby." Jest to jego zdaniem umiejętność strzelania goli w ważnych meczach, często w samej końcówce, które przesądzają o losach spotkania lub całego turnieju.
Noc z Alaves była moją najlepszą w karierze
Przyglądając się drodze Liverpoolu do finału Pucharu UEFA 2001, szczególnie ważny był półfinał z Barceloną, w którym McAllister strzelił decydującego gola z rzutu karnego. Zapytany o to, czy nie było sporów o to, kto ma wykonywać tę jedenastkę, odpowiedział: "Żadnych. To był mój karny."
- Puyol mamrotał coś po hiszpańsku, nie mam pojęcia co, ale z pewnością nie było to miłe, co powinno skończyć się kartką. Wziąłem długi rozbieg, znacznie dłuższy niż zamierzałem, ale w takich chwilach serce bije znacznie szybciej. Strzeliłem dokładnie tam, gdzie chciałem!
- Moim pierwszym odruchem było znaleźć Puyola i pokazać mu szkocką pięść i krzyknąć: "Bang! Wypadacie! Zrobiliśmy to!" Ale Puyol sam tego chciał, szukał mnie i cały czas zaczepiał w różny sposób.
Liverpool udał się następnie do Dortmundu, gdzie w finale wygrał z Alaves, a McAllister odegrał jedną z najważniejszych ról na boisku. Zapytany o to, czy przeżył kiedyś lepszy wieczór opowiedział: "Nie wydaje mi się."
- Brałem udział we wszystkich bramkach, sam strzeliłem jednego, otrzymałem tytuł zawodnika meczu ogłoszony przez samego Johanna Cruyffa, czy mogłoby być jeszcze lepiej?
The Reds szybko objęli dwubramkowe prowadzenie i niewiele wskazywało na to, że mecz dalej potoczy się w taki sposób.
- Strzeliliśmy na 1:0, potem na 2:0 i pomyślałem sobie, że wygramy to pięcioma lub sześcioma bramkami. Wtedy też dostałem informację, że Didi będzie grał za Steviem i pomoże nam obronić przewagę, którą już sobie wyrobiliśmy - wspomina McAllister.
- Zwolniliśmy tempo, Alaves zrobiło kilka zmian i odwrócili losy spotkania, byliśmy zdruzgotani.
Nieprawdopodobny boiskowy intruz
McAllister stwierdził, że to defensywne usposobienie przy korzystnym wyniku mogło być zgubne w kontekście walki o ligowy tytuł.
- To mógł być jeden z powodów, przez który nie byliśmy tak blisko zwycięstwa w lidze. W następnym sezonie skończyliśmy nieszczęśliwie na drugim miejscu za Arsenalem. Ligę można wygrać odpowiednim podejściem, jeśli wygrywasz pięcioma golami, postaraj się wygrać sześcioma.
Fani wspominają również jeden moment z finału, w którym udział brał McAllister, Fowler i nieprawdopodobny boiskowy intruz.
- Chciałem rozegrać krótko rzut rożny do Emile'a Heskeya kiedy Robbie rozciągał swoje uda, kiedy nagle coś poleciało w naszą stronę z trybun i wylądowało między nami.
- Przyjrzeliśmy się temu i po krótszej chwili już wiedzieliśmy... Tak, to było to. Największy podwójny wibrator jaki w życiu widziałem. Robbie podrzucił je nogą, a ja wolejem wykopałem z powrotem w trybuny.
Liverpool zwyciężył ostatecznie 5:4 po złotym golu, ale zawodnicy nie mieli zbyt wiele czasu na świętowanie. Już trzy dni później grali wyjazdowy mecz z Charlton, który mógł zapewnić im miejsce w czołowej czwórce.
- Wróciliśmy do szatni, zrobiliśmy kilka zdjęć i wyjechaliśmy od razu na The Valley na pojedynek z Charltonem, żeby walczyć o Ligę Mistrzów.
Zapytany o euforię związaną ze zdobyciem potrójnej korony, odpowiedział:
- Nie było mowy o świętowaniu. Czekał nas ważny mecz z Charltonem, być może jeszcze ważniejszy od tych poprzednich, bo ważył się nasz awans do Ligi Mistrzów, a musisz w niej grać jeśli chcesz przyciągnąć wielkich piłkarzy - zakończył Gary McAllister.
Komentarze (5)
Pierwszy raz bym zobaczył jak ktoś gra w piłkę wibratorem ;).