Czego brakuje Liverpoolowi?
W ostatnich dwóch tygodniach byliśmy (jako sympatycy Liverpoolu czy też jako po prostu śledzący zmagania Premier League) świadkami czegoś w rodzaju spektakularnego regresu formy the Reds.
Znajomi, a wszyscy z nich wiedzą, że jestem fanem Liverpoolu i uwielbiam Premier League, po ostatnich wynikach mojego kochanego klubu zaczęli kierować do mnie pytania: „Co się stało? Czego im brakuje?”.
W Premier League Liverpool do meczu z Manchesterem City przypominał człowieka, który pewnym krokiem wchodzi po schodach, a w meczu z Arsenalem zespół wyglądał nawet tak, jakby mógł przeskakiwać po dwa lub trzy stopnie na raz. Każdy, kto mieszkał w bloku, robił tak, kiedy mama wołała na obiad. Byle szybciej do talerza.
Wiadomo jednak, że taki schodowy sprint wiąże się z pewnym ryzykiem. Jeżeli nie patrzysz pod nogi, nie trzymasz się barierki, bądź zbytnio zamyślisz się nad czekającą pomidorówką, to łatwo o błąd i… no właśnie. Jeden człowiek po prostu się zachwieje, inny przytrzyma ściany, ale jeszcze inny rąbnie twarzą prosto w schody i spadnie o kilka stopni w dół. To właśnie przytrafiło się Liverpoolowi w spotkaniu z City, a kolejne wyniki są rezultatem oszołomienia po uderzeniu i bólu w złamanym nosie.
Powyższe pytania pchnęły mój mózg w stronę poszukiwań odpowiedzi. Początkowo było mi łatwo – oczywiste jest, co się stało. Liverpool doznał dotkliwej porażki, stracił jeden ze swoich filarów ofensywy i, co jest wiadome od kilkudziesięciu miesięcy, koszmarnie gra w defensywie. Dodatkowo emocjonalny przeskok z euforii po wygranej 4:0 z potencjalnym rywalem o czołówkę do uczucia zażenowania po przegranej 5:0 z innym przeciwnikiem tej kategorii zasiał mętlik w głowach piłkarzy. To tak, jakby kobieta na randce dała namiętny pocałunek facetowi, a potem rypnęła go w twarz siarczystym forhendem. No nie wiadomo, co myśleć w takiej sytuacji.
Natomiast pytanie o to, czego brakuje, nie dawało mi spokoju. Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Wiadomo, mogłem sobie powiedzieć, że to wina gry w obronie, późnego dokonywania zmian przez menedżera czy też absencji Mané. Miałem jednak wrażenie, że to nie są wyjaśnienia, a raczej pierwsze spostrzeżenia, które umysł podsuwa na gorąco. Pierwsi podejrzani o przestępstwo, których wskazuje się, żeby tylko pokazać, że ma się jakichkolwiek podejrzanych, podczas gdy prawdziwy winowajca chowa się po lasach i stanowi dalsze zagrożenie.
Spojrzałem więc na całą sprawę z nieco innej perspektywy, opierając się także na swoim doświadczeniu zawodowym. Ta perspektywa przyniosła następujący wniosek. Pytanie „Czego brakuje?” jest źle postawione. Powinno brzmieć: „Kogo brakuje?”, ponieważ...
zespołowi the Reds brakuje prawdziwego LIDERA.
Lider
Nie będę tutaj podejmował się dywagacji na temat zdolności przywódczych i menedżerskich Jürgena Kloppa, ponieważ uważam, że Niemiec posiada je na bardzo wysoko rozwiniętym poziomie.
Dla jasności - chodzi mi o lidera na boisku.
Kim jest lider?
Pojęcie to jest na tyle szerokie, że trudno wskazać jedną definicję. W najprostszy sposób można powiedzieć, że lider to jednostka, która potrafi wpływać na inne jednostki lub całą grupę w celu osiągnięcia założonego efektu/celu. Lidera stoi na czele tej grupy, a jej członkowie chcą go naśladować i z chęcią poddają się jego przywództwu.
Osoba, którą można uznać za lidera, łączy w sobie trzy atrybuty: odpowiednie cechy charakteru, cieszy się autorytetem/prestiżem/uznaniem, zajmuje ważną pozycję w grupie lub zostaje umocowana do pełnienia takiej funkcji. We współczesnym świecie ten ostatni atrybut sam w sobie już nie wystarcza. Samo mianowanie do pełnienia ważnych zadań to za mało i musi być poparte osobowością, autorytetem, osiągnięciami.
Mając to na uwadze, czy któregoś z zawodników Liverpoolu można uznać za lidera?
Lider – Henderson
Pierwszy przychodzi na myśl Jordan Henderson, mianowany kapitanem Liverpoolu po odejściu Stevena Gerrarda. Czy jest liderem? Uważam, że z pewnością chciał być. Oddać mu należy, że bardzo się starał. Ma odpowiednie cechy charakteru (np. waleczność, samodyscyplina, chęć rozwoju piłkarskiego, dodatkowa praca na treningach, wzór dla młodych piłkarzy) i jest kapitanem (ważna funkcja).
Problemem jest jednak jego autorytet piłkarski. Czy można powiedzieć, że Hendo taki posiada u swoich kolegów? Wątpię. Samo przejście z Sunderlandu do Liverpoolu i przebicie się do pierwszego zespołu to trochę za mało. Owszem, to ogromny sukces osobisty, ale czy budzi podziw u innych? Czy wyróżnia go to spośród kolegów? Gerrard czy Carragher nie wygrali wprawdzie ligi, ale mieli w sobie sukces z 2005 r. Nikt nie mógł im tego odmówić, a oni sami wiele na tym sukcesie zbudowali.
Dodatkowo jego kariera jest poprzeplatana kontuzjami. Wystarczy spojrzeć na poprzedni sezon. W pewnym momencie nie pojawiał się na boisku przez długi czas. Brakowało go na murawie. Lider powinien być z zespołem na dobre i złe, dawać poczucie swojej obecności, wspierać, motywować, zachęcać. Swoją pozycję i prestiż można zbudować z czasem, ale trudno pozycję lidera kształtować z trybun lub z gabinetu fizjoterapeuty.
Moim zdaniem widać to ewidentnie w tym sezonie. Henderson jest cieniem siebie w środku pola. Nie ma już tych dokładnych podań, długich i perfekcyjnych przerzutów, otwierających drogę dla szybkich piłkarzy. Nie ciągnie też za sobą całego zespołu, a zespół nie idzie za nim.
Zagrał w czterech z pięciu meczów ligowych tego sezonu, a ja nie jestem w stanie sobie przypomnieć ani jednego jego zagrania. Może przez to, że ostatnie słabe rezultaty przyćmiewają pozytywne elementy gry the Reds, ale może po prostu niczym się nie wyróżnił. Może wciąż odczuwa fizyczny dyskomfort w trapionej urazami pięcie? Może to blokada psychiczna spowodowana ciągłymi kontuzjami lub opaską kapitana? Może to dopiero początek sezonu i czuje się lekko zardzewiały (o zgrozo)?
Anglik jest w klubie od 2011 r. Ma obecnie 27 lat. Jeśli miałby być liderem z prawdziwego zdarzenia, to w piłkarskich realiach już powinien to pokazywać.
Lider – Milner
Patrząc na skład pod kątem autorytetu/prestiżu/uznania zapewne należałoby od razu skierować wzrok na Jamesa Milnera. Z obecnych piłkarzy Liverpoolu on może pochwalić się tym, że zdobywał tytuły mistrzowskie w Premier League, ma też kilka wygranych finałów w ligowych pucharach. Do tego 450 meczów rozegranych w lidze i pokaźny pakiet goli oraz asyst (jak na pomocnika), a także wieloletnie doświadczenie z boisk Premier League.
Ponadto, to tytan boiskowej pracy. Może nie jest wybitnym technikiem, ale wie, co i jak trzeba robić. Nie uskarża się, tylko działa. Kiedy w wieku 30 lat Klopp postanowił zrobić z niego lewego obrońcę, dostosował się. Rozegrał cały sezon na tej pozycji. I spisał się całkiem nieźle.
Pełni funkcję wicekapitana, a od momentu przyjścia do Liverpoolu rozegrał więcej spotkań w lidze niż Henderson. W sezonie 2015/2016 28 meczów (Henderson 17), 36 w sezonie 2016/17 (Henderson 24!). Może więc to on jest liderem?
Nie jest.
Wydaje mi się, że nie chce nim być. Teoretycznie ma wszystkie atrybuty, ale nie wygląda na to, by chciał wpisać się w tę rolę. Co więcej, w tym sezonie wchodzi głównie z ławki rezerwowych.
Może nie chce przewodzić, żeby nie utrudniać kapitanowi budowania jego pozycji. Może przyjął z godnością zmianę pozycji w minionym sezonie, ale chowa z tego powodu lekką urazę i nieco się wycofał? A może po prostu uważa, że zbliża się do końca kariery i nie ma już w sobie tyle zapału, żeby nieść dwudziestu kilku facetów na swoich barkach?
Lider – Coutinho/Mané
W poprzednim sezonie jak mantra kibice powtarzali, że brak kontuzjowanego Coutinho odczuwalny jest w każdym spotkaniu. Na początku tego sezonu, kiedy rozpętała się transferowa burza, Coutinho pozostał poza składem, a w meczach błyszczał Sadio Mané. Senegalczyk swoimi energetyzującymi występami, pełnymi sprintów i rajdów, niósł drużynę i kibiców, jednak w meczu z City otrzymał czerwoną kartkę. Efekt? Po zremisowanym meczu z Burnley zabrzmiały glosy w stylu „odczuwalny brak Mané”.
Nie jestem zwolennikiem teorii, że brak jednego zawodnika może usprawiedliwiać słabą postawę pozostałych piłkarzy. Nie akceptuję takich wyjaśnień i uważam, że zawsze (a w szczególności w piłce nożnej) kogoś może w pewnym momencie zabraknąć i pomimo tego faktu zespół swój poziom powinien utrzymać.
Obaj zawodnicy mają ogromny wpływ na grę zespołu. Mogą zrobić różnicę. Czy to jednak oznacza, że któryś z nich jest liderem?
Nie.
Teraz pewnie lecą gromy na te słowa. „Nie wie, co mówi”. „Pewnie pijany”. „Ekspert z fotela”. Może i nawet znacznie gorsze epitety i frazy.
Coutinho i Mané to piłkarze wyróżniający się pod względem umiejętności, techniki oraz podejmowania decyzji. Potrafią też brać na siebie odpowiedzialność i często to robią, bo wierzą w siebie i znają swój potencjał. To nie oznacza jednak, że są liderami. Podkreślę, że na moją opinię żadnego wpływu nie ma zachowanie Brazylijczyka w czasie lata czy też nieobecność Senegalczyka z powodu Pucharu Narodów Afryki i kontuzji.
Ci dwaj piłkarze wpadają w pewną pułapkę. Biorąc na siebie odpowiedzialność w trudnych momentach świadomie lub nie świadomie wykonują większość pracy za wszystkich innych obecnych na boisku. Ich umiejętności i chęć podjęcia inicjatywy są tak duże, że pozostali widzą w nich jedyne rozwiązanie, sami nie próbują zrealizować alternatywnych pomysłów na grę.
Kibice, oglądając taki sposób gry zespołu, wpadają w podobny tok myślenia.
W meczu z Crystal Palace przez znaczną część drugiej połowy jedynym pomysłem na grę było „zagram piłkę do Sadio, niech coś zrobi”. I ten robił. Ktoś powie, że na Salaha też gramy. Owszem, ale kiedy Mo zmarnuje kilka okazji, a to mu się zdarza, to potem i tak wszystko leci do Mané.
Wszystko ok, dopóki zespół wygrywa. Wszystko ok, dopóki nagle adresat tych wszystkich dokładnych i niedokładnych podań jest wciąż na murawie.
Jednostki wyróżniające się przyjmują na siebie odpowiedzialność, bo mają dobre intencje i ponadprzeciętne umiejętności. Chcą coś zrobić. Rodzi to uzależnienie pozostałych członków grupy, a co gorsza przeświadczenie pozostałych, że oni zrobią coś gorzej lub całkowicie źle, a nawet gorzej, że oczekuje się gry tylko na Mané i Coutinho. Grupa zaczyna polegać na jednostce, a nie na każdym z jej członków.
Boiskowy lider mógłby w takiej sytuacji próbować innych rozwiązań, bo przecież przeciwnicy w pewnym momencie i tak dostrzegą, że taktyka opiera się na barkach jednego piłkarza. Mané i Coutinho stali się dla kibiców i kolegów z zespołu zbawcami. Lider to jednak nie zbawca. Lider nie może sam w sobie być wyjściem z każdej sytuacji i sam nie rozwiązuje wszystkich problemów.
Pokładanie wiary w jednego piłkarza szybko daje efekty uboczne. Taktyka staje się przewidywalna, akcje czytelne, a wyróżniający się zawodnicy są zbyt często eksploatowani, najwięcej biegają, strzelają, są coraz częściej faulowani. Tak sobie myślę, ile spotkań Mané rozegrałby takim tempem: pięć, dziesięć? Na pewno nie cały sezon na wszystkich frontach.
Wystarczy jedna kontuzja mięśniowa, jeden brutalny faul, który wykluczy z gry takiego zawodnika, a wtedy pozostali nie wiedzą, co mają zrobić. Efekty obserwujemy obecnie. Podobne efekty obserwowaliśmy też w poprzednim sezonie.
Nie zrozumcie mnie źle. Mané czy Coutinho mogliby być liderami, ale obecnie robią raczej za woły pociągowe, ciągnące za sobą pozostałych dziewięciu czy dziesięciu biernych kolegów.
Lider – w obronie
Wydawało mi się, że być może Matip spełniłby się w roli lidera. W meczu z Burnley dostrzegłem w nim coś, czego nie widziałem u żadnego innego piłkarza Liverpoolu od czasów Gerrarda i Carraghera. Kiedy Klavan z Canem zderzyli się głowami przy wybijaniu piłki z pola karnego, co skutkowało rzutem rożnym dla rywali, podbiegł i po prostu ich obu zbeształ. Widać było, że coś w nim pękło. Był po prostu i po ludzku zły.
Z pewnością nie jest jeszcze liderem całej drużyny, ale może takim się stanie. Chciałbym, żeby przynajmniej przejął przywództwo w defensywie. Widać, że się stara. Jest spokojny i w większości przypadków wie, co ma robić. Jednak jako potencjalny lider defensywy nie ma łatwego zadania. Po swojej prawej gości w tym sezonie nieopierzonego Alexandra-Arnolda lub Gomeza, który nie dość, że jest młody, to jeszcze wraca po bardzo ciężkich urazach. Z pewnością sztab szkoleniowy przydzielił Matipowi zadanie pilnowania obu młokosów.
To oczywiście nic nadzwyczajnego, ale Kameruńczyk po lewej ma kolejne zmartwienie - swojego nominalnego partnera Lovrena, który jest tak samo przewidywalny, jak miejsce uderzenia pioruna. Zastępca Chorwata, Klavan, odstaje natomiast pod względem piłkarskim. Dodatkowo dalej jest Alberto Moreno, który faktycznie spisuje się dobrze, ale wciąż od czasu do czasu traci orientację w przestrzeni.
Matip ma wystarczająco wiele problemów na swoim podwórku, więc trudno mi sobie wyobrazić, że byłby w stanie wpłynąć na grę zawodników w pozostałych strefach boiska, pomimo że być może ma do tego predyspozycje.
Lider – może ktoś inny?
Trudno doszukać się lidera wśród innych piłkarzy. Część z nich jest nowymi nabytkami i dopiero wchodzą do zespołu. Inni to z kolei młodzianie, otrzymujący swoje pierwsze okazje do gry i budujący piłkarskie doświadczenie, a jeszcze inni na razie nie wykazali predyspozycji do tej roli.
Wijnaldum i Can grają w kratkę, potrafią wykreować sytuacje, ale potrafią również szybko wyrównać w dół, kiedy coś nie idzie. Trudno jednak powiedzieć, czy któryś z nich posiada atrybuty lidera. Z pewnością obaj musieliby zbudować swój autorytet, ale podobnie jak w przypadku Hendersona, nie będzie im łatwo. Wijnaldum ma fundamenty w postaci regularnej walki o mistrzostwo Holandii, ale było to kilka lat temu. Emre Can to także silna osobowość, natomiast być może myślami jest już we Włoszech. Firmino jeszcze chyba nie dorósł do takiej roli. Na razie aklimatyzuje się jako środkowy napastnik i wymyśla nowe cieszynki.
Piłkarze są wystarczająco dobrzy
Uważam, że Klopp raczej nie przesadza, kiedy twierdzi, że obecny skład ma odpowiednie umiejętności. Pod względem piłkarskim faktycznie nie jest tak źle, jak pokazują to ostatnie wyniki. Powtarzam, pod względem piłkarskimi. Jednak pod względem mentalnym są ewidentne niedostatki.
Nie twierdzę, że silny lider byłby remedium na wszystko i że inne problemy nie mają znaczenia. Jasne, gra w defensywie natychmiast powinna wejść na wyższy poziom, a sytuacje bramkowe należy zamieniać na gole. Nie ma dyskusji. Jednak odczuwalne przywództwo na boisku sprawiłoby, że całemu zespołowi grałoby się lepiej i łatwiej nawet w trudnych sytuacjach.
Skąd wziąć lidera?
Można go kupić. To jednak z pewnością nie będzie tanie i znalezienie odpowiedniej osoby nie jest łatwe, a w obecnych realiach transferowego rynku sprowadzenie takiego piłkarza graniczyłoby z cudem.
Bardziej prawdopodobne jest jednak, że taki lider się wyłoni z grupy. Liderem się nie rodzi, liderem się staje. Wymaga to jednak dużo pracy, głównie w aspekcie budowania swojej pozycji. I niestety to zależy już w większym stopniu od samego piłkarza niż trenerów. Trener może wyznaczyć kapitana lub wicekapitana, trener może odbyć z takim piłkarzem prywatną rozmowę, w której zagwarantuje mu wsparcie i wskaże, dlaczego widzi w nim potencjalnego lidera całej grupy. Sztab może nim pokierować. To jednak sam zawodnik musi podjąć się tego wyzwania i wejść w te buty.
Liverpool od dawna nie wygrał znaczącego trofeum, więc zawodnikom trudno budować na podstawie osiągnięć w klubie. Nie oznacza to jednak, że wyrobienie sobie pozycji i autorytetu, popartych odpowiednimi cechami osobowości, jest niemożliwe.
Pytanie tylko, czy ktoś (Henderson? Wijnaldum? Matip? Inny?) w realizowanym przez Kloppa projekcie odnajdzie się wreszcie w tej roli.
Damian Strzałkowski
Komentarze (17)
Może któregoś dnia któremuś z naszych piłkarzy urosną jaja.
Święte słowa !
RedWolf bardzo dobrze napisał, ale problem w tym, że wiele osób postawiło krzyżyk na Liverpoolu po pierwszych dwóch-trzech meczach. To jest jakiś absurd czytać posty typu "nic nie ugramy", "z Kloppem będziemy frajerami roku" itp ... no aż żal określać takie osoby kibicami. Nie mniej wierzę z nasz zespół i również uważam, że będzie dobrze. Pozdrawiam prawdziwych fanów The Reds.
2. Stałe fragmenty gry.
3. Atak pozycyjny.
Zabrakło mi tu tylko wymienienia Lallany jako potencjalnego lidera na boisku. Może to niepopularne na tej stronie haha ale ja zawsze go bardzo lubiłem. Potrafił dobrze grać jak drużyna sobie nie radziła, pamiętam jeszcze dobrze jak ciągnął grę LFC za początkach Kloppa. IMO piłkarz genialny, brakuje mu tylko wykończenia/zimnej krwi.
To właśnie chciałem zasugerować że widział bym Adasia jako kapitana bo ani milner ani hendo moim zdaniem nie powinni się łapać do pierwszej 11 jak wszyscy będą zdrowi.
Jeśli mogę dodać kilka słów od siebie to wydaje mi się, że na słowo lider w kontekście naszego klubu to wszystkim pojawia się w głowie tylko jedna osoba - Gerrard. Niestety musimy się pogodzić z tym, że nie będzie drugiej takiej osoby, a przynajmniej nie w najbliższych latach.
A jeśli chodzi o nasz klub to będzie dobrze, według mnie wszystko idzie w dobrym kierunku, a kryzys w sezonie dotyka wszystkich drużyn i szczerze to wolę żeby pojawił się on na początku sezonu, a nie zimą albo pod koniec sezonu.
Pozdrawiam wszystkich. YNWA