Blood Red: Piękno terminarza
Oto scena: Jest 13 maja 2012 roku, a Liberty Stadium w Swansea jest zalany czerwienią. Gospodarze niedawno zapewnili sobie utrzymanie w najwyższej lidze po raz pierwszy od 1984 roku i są bardziej w nastroju do imprezy, niż gry w piłkę.
Goście z kolei wiedzą, że jeden punkt z beniaminkiem wystarczy do zapewnienia sobie pierwszego mistrzostwa Anglii od 22 lat. Po pokonaniu Chelsea w ostatnim meczu na Anfield tysiące Kopites jadą do Walii, gdzie Steven Gerrard w końcu dostanie w swoje ręce wymarzone trofeum Premier League.
Tak, właśnie dzisiaj, po ogłoszeniu terminarza kibice zaczynają marzyć. Jeżeli kiedykolwiek przestają oczywiście.
Komputer ustalający kolejność spotkań (całkowicie losowo) spełnił swoją rolę, a fani na całym świecie zaczynają pisać scenariusz nadchodzącego sezonu. Opowiadają o możliwościach, boją się najgorszego, przewidują rezultaty, marzą o sukcesie.
Oczywiście w erze Premier League dzień nowego terminarza jest mocno przereklamowany. W końcu każdy wie, że będzie musiał zmierzyć się dwukrotnie z każdą z pozostałych 19 drużyn i generalnie po meczach u siebie trzeba będzie grać wyjazdy i odwrotnie. Nic nowego.
Wciąż jest jednak coś wyjątkowego w podanej od A do Z liście meczów do rozegrania. Pozwala to kibicom przygotować się mentalnie do nowego sezonu. Od wczoraj mogą wyczekiwać derbów w październiku i lutym, wycieczki do Wigan w środku tygodnia, miłego Sylwestra w Newcastle i co najważniejsze historycznego, majowego popołudnia w Swansea.
Jordan Henderson będzie miał natychmiastową okazję pojednania z byłymi kolegami z Sunderlandu, który zostawił w tyle w tym miesiącu. Typowa ironia losu sprawiła, że 20-latek wart 16,5 miliona funtów zagra swój pierwszy mecz w nowej drużynie przeciwko ekipie Bruce’a na Anfield.
Następnie czeka nas wyprawa na jeden z najbardziej nieprzyjemnych stadionów dla The Reds. Emirates Stadium, gdzie Liverpool zagra z Arsenalem 20 sierpnia to jedyny obiekt Premier League oprócz Liberty Stadium, gdzie Czerwoni nigdy nie wygrali.
Gerrard szybko potwierdził wczoraj, jak ważne jest również dla piłkarzy dobre wejście w sezon. „Trzeba rozpocząć mocnym uderzeniem, jeśli chcemy rywalizować o tytuł. Nie można sobie pozwolić na żadne wczesne potknięcia.”- mówił kapitan.
Oczywiście Steven ma racje, co boleśnie potwierdziły ostatnie dwa sezony.
Po zakończeniu rozgrywek na drugim miejscu w 2009 roku z jedynie dwoma porażkami na koncie Liverpool Beniteza został szybko pozbawiony złudzeń co do walki o mistrzostwo w kolejnym sezonie przegrywając dwukrotnie w pierwszych trzech kolejkach. Pozbawieni wiary The Reds, a zwłaszcza chyba Benitez nie potrafili się pozbierać i skończyli sezon na siódmym miejscu.
Podobnie, im mniej będziemy mówić o początkach zeszłego sezonu, kiedy Liverpool wygrał jeden mecz z pierwszych ośmiu (najgorszy start od 1953-54), tym lepiej.
Rozpęd jest mocno niedoceniany w futbolu, a słaby start może okazać się niezwykle kosztowny po 38. kolejce. Jako przykład podam Everton który w ostatnich dwóch latach udowodnił, że nawet spektakularna forma po Bożym Narodzeniu może nie wystarczyć do wywalczenia miejsca w Europie. Podobnie odrodzenie Liverpoolu pod wodzą Dalglisha, kiedy zdobyli więcej punktów niż Manchester United nie wystarczyło nawet do przeskoczenia piątego Tottenhamu. Dobry start sezonu może przerodzić się w udaną jesień, co oznacza ogromne możliwości przed drugą połową rozgrywek.
Fanom Liverpoolu można wybaczyć marzenia od teraz do 13 sierpnia.
James Pearce
Komentarze (0)