Trzy kropki: Mecz z West Hamem
W sobotnie popołudnie Liverpool odniósł drugie zwycięstwo z rzędu na Anfield, tym razem 4:1 z West Hamem. Na boisku oprócz Suáreza wyróżnili się Allen i Sakho, a w najnowszych „Trzech kropkach” możecie przeczytać właśnie między innymi o ich postawie.
O ogólnym przebiegu meczu… (Licznerek)
Wynik odzwierciedla to, co działo się na boisku. Zwycięstwo zostało odniesione w dobrym stylu, piłkarze Liverpoolu całkowicie zdominowali rywala i zepchnęli go do defensywy. Należy jednak wziąć pod uwagę, że West Ham to jeden z najsłabszych zespołów w Premier League, niemniej tak powinno traktować się drużyny przyjezdne ich pokroju. Pierwszą bramkę West Ham straciło w dość niefortunny sposób. Szczęściu trzeba jednak dopomóc, a podopieczni Brendana Rodgersa rzetelnie pracowali na to w pierwszej połowie. Druga połowa rozpoczęła się idealnie. Bramka Sakho podbudowała gospodarzy, którzy zaczęli grać koncert, całkowicie dominując gości na ich własnej połowie. Futbol jednak bywa niesprawiedliwy i najbardziej spektakularny kwadrans Liverpoolu w tym sezonie zakończył się stratą bramki, mimo że to the Reds mieli co najmniej dwie stuprocentowe sytuacje na zdobycie trzeciego gola, których nie wykorzystał Sterling. Mimo kontaktowego gola Liverpool nie dał zepchnąć się do obrony, a goście nie potrafili poważnie zagrozić bramce Mignoleta. Później znów błysnął Suárez i kibice mogli opuścić Anfield Road z uśmiechem na twarzy. W tym meczu świetnie funkcjonował pressing, a oprócz indywidualnych popisów nie zabrakło też świetnych drużynowych akcji ładnych dla oka, co dobrze wróży na przyszłość.
O powrocie do składu Sakho… (Oski_LFC)
Aż chce się krzyknąć: „nareszcie!”. Francuz jest obecnie zdecydowanie naszym najlepszym obrońcą i chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości. Nie licząc być może Rodgersa, ale mam nadzieję, że w następnych meczach nie popełni tego głupstwa i nie zostawi go na ławce rezerwowych. Z Sakho na boisku jestem dziwnie spokojny. Oczywiście, jeśli w pobliżu nie kręci się gdzieś „wybitnie” skuteczny Škrtel. Mamadou jako jedyny był w stanie powstrzymać Lukaku i niestety nie wykorzystaliśmy tego. Mamadou również jako jedyny jest w stanie zatrzymać np. Agüero na Etihad w Boxing Day. Jego obecność byłaby fajnym prezentem na święta.
O świetnej postawie Allena… (Hills)
Joe Allen nie przestaje zadziwiać. Chłopak systematycznie pokazuje, że jego transfer nie był błędem ze strony szkoleniowca the Reds. Kontrolował w meczu z Młotami tempo, nie popełniał wielu błędów, jego decyzje na murawie były mądre i dojrzałe. Musi się jednak ustrzec błędów w przyjęciu, bo takowe w konfrontacji z City lub Chelsea mogą okazać się decydujące i wpływające na utratę kluczowych punktów w walce o najwyższą lokatę. Na chwilę obecną – przy kontuzji Gerrarda oraz „obłędnej” formie Lucasa Leivy – nie wyobrażam sobie środka pola bez Allena. Już teraz nie mogę się doczekać jak poradzi sobie Joe z mocniejszym rywalem. Najbliższą okazję do przekonania się będziemy mieli w konfrontacji z Kogutami, której również doczekać się nie mogę.
O straconej bramce… (Licznerek)
W ostatnich trzynastu meczach tylko raz obrona Liverpoolu zagrała na zero z tyłu. Akcja bramkowa gości rozpoczęła się od prostej straty Lucasa w środku pola, który widział atakującego go zawodnika, a mimo to źle się zastawił i zamiast szybko podać do któregoś z partnerów, zbyt długo holował piłkę, przez co ją stracił. Jednak cała linia pomocy zdążyła wrócić na swoje pozycje i mieliśmy dziesięciu zawodników cofniętych za linią piłki, jedynie Luis Suárez został w okolicach koła środkowego. Chwilę później poszło długie podanie w pole karne, Sakho wygrał pojedynek główkowy, jednak zabrakło kogoś z dwójki Allen/Lucas, by zebrać drugą piłkę zgraną przez Francuza, do której dopadł Nolan. Coutinho w bocznej strefie boiska zdecydowanie za łatwo dał się ograć Diamé, Johnson odpuścił krycie Jarvisa, a Škrtel dość pechowo wpakował piłkę do własnej bramki, nie dając szans złapanemu na wykroku Mignoletowi. Stracony gol był pochodną mniejszych błędów kolejno popełnianych przez naszych zawodników, ale przy odrobinie szczęścia można było tego uniknąć.
O wyjeździe na White Hart Lane… (Hills)
Wyjazd ten stawia wiele znaków zapytania. Czy zdołamy podtrzymać passę zwycięstw? Czy uda nam się zdominować środek pola bez Gerrarda? Czy Suárez wystarczy, by zagrozić bramce Tottenhamu? Czy Liverpool naprawdę jest na tyle silny, by w 16. kolejce BPL iść łeb w łeb z Chelsea i City? Wiem jedno – stać nas na zwycięstwo. Dlaczego? Zadziwia kontrast między zdobytymi punktami, a formą Kogutów. Nie mają oni niczego, czego nie posiadałby Liverpool. Jesteśmy w formie, wciąż mamy w głowach porażkę z Hull, oraz nareszcie Rodgers zdecydował się zdjąć Lucasa z murawy, co od razu dało owoce w postaci odpowiedniego tempa i kontroli w środkowej strefie boiska. Martwią kontuzje Gerrarda i Sturridge’a, jednak wiem, że i bez nich Liverpool jest wielkim zespołem mierzącym bardzo wysoko. Podobnie jak Simon Mignolet nie będę wybiegał z przypisywanie punktów w przyszłość, jednak wiem, że z Tottenhamem możemy wygrać i zgarnąć komplet punktów. Skupmy się na tym spotkaniu, dajmy z siebie wszystko i pamiętajmy, że jesteśmy Liverpoolem.
Komentarze (0)