Trzy kropki: Mecz z Hull City
Żenujący występ Czerwonych w Kingston sprawił, że dzisiejsze „Trzy kropki” tylko częściowo będą dotyczyły wczorajszego meczu. Redakcyjny skład, prócz AirCanady i PiotrkaB, uzupełnił debiutujący w tej kolumnie ManiacomLFC. Zapraszamy!
– O ogólnym przebiegu meczu… (AirCanada)
Kolejne spotkanie Liverpoolu, które obejrzałem bez większych emocji. Zawodnicy Brendana Rodgersa nie mieli praktycznie argumentów, by pokonać przeciętne Hull. Po meczu z WBA, gdzie obraz gry wyglądał mizernie, można było się spodziewać pewnego rodzaju déjà vu na KC Stadium. Stracona bramka zamiast podziałać mobilizująco na Czerwonych… nie wpłynęła na nich w ogóle. Ponieśliśmy zasłużoną porażkę i mam wrażenie, że to nie ostatni mecz Liverpoolu z zerowym dorobkiem punktowym w tegorocznej kampanii.
– O najmniej skutecznych napastnikach w lidze… (PiotrekB)
Kontrast między napadem Liverpoolu z zeszłego sezonu a tym z obecnego jest porażający. Rzadko zdarza się, żeby klub z najlepszym atakiem w lidze w rok zamienił się w zespół o skuteczności dolnej części tabeli. To przerażające, ale najlepszy napastnik the Reds, Daniel Sturridge ma na swoim koncie zaledwie cztery bramki - to najniższy wynik spośród napastników wszystkich klubów Premier League – nawet za Sunderlandem i Crystal Palace. Możemy spekulować, ile goli zdobyłby Anglik, gdyby nie borykał się z kontuzjami, ale nie zmieni to faktu, że znaczna część jego występów była mocno przeciętna, by nie powiedzieć frustrująca. „Wkalkulowane ryzyko” podjęte przez Liverpool przy transferze Balotellego okazało się spektakularną klapą. Włoch nie zdołał spełnić pokładanych w nim nadziei, jego gra jest zbyt statyczna, przez co ciągle nie nadąża za akcjami, a kiedy nadarza mu się sytuacja bramkowa najczęściej koncertowo ją marnuje. Nie grzeszy też dyscypliną taktyczną. Wczoraj mieliśmy tego próbkę, gdy jako jedyny złamał linię spalonego przy golu Dawsona. Pozostali napastnicy the Reds zwyczajnie nie mają odpowiedniej jakości, aby sprostać klubowym aspiracjom – porażka we właściwym zastąpieniu Luisa Suáreza położyła cień na całym sezonie Liverpoolu.
– O olbrzymim wyzwaniu stojącym przed komitetem transferowym… (PiotrekB)
Rok temu zespół z Merseyside miał wzmocnić pierwszy skład i zapewnić jakościową ławkę, jednak nowe transfery zawiodły na (niemal) całej linii. Niebawem Liverpool opuści Steven Gerrard, największa ikona klubu od czasu zdobycia mistrzostwa Anglii 25 lat temu. Kapitan od dawna nie zapewniał odpowiedniego poziomu sportowego, a najczęściej wręcz przeszkadzał kolegom. Co gorsza, kompletnie nie umiał podrywać do walki swojej drużyny, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Liverpool musi rozejrzeć się za kimś, kto zastąpi Stevena w środku pola, nie tylko pod względem umiejętności, ale przede wszystkim pod względem charakteru – to właśnie jego brak jest piętą achillesową zespołu Rodgersa. Drugim najważniejszym transferem lata jest ściągnięcie topowego napastnika. Sturridge nie zapewnia odpowiedniej stabilności, a jego koledzy z ataku są lata świetlne od tego, czego można było po nich oczekiwać. Swój kontrakt kończy Glen Johnson, jego ogromna tygodniówka może posłużyć do skuszenia kogoś bardziej ambitnego na jego pozycję, co pozwoliłoby na przesunięcie obiecującego Cana z obrony do pomocy. Na wylocie są też José Enrique i Lucas, jednak problem szukania ich następców będzie zależny od dalszej koncepcji Rodgersa i tego, czy będzie chciał grać trzema, czy czterema defensorami.
– O ponownej obniżce formy, w kluczowym fragmencie sezonu… (ManiacomLFC)
Po raz kolejny drużyna prowadzona przez Brendana Rodgersa złapała wiatr w żagle po Nowym Roku. W pierwszym sezonie północnoirlandzkiego menedżera, powiew świeżości przyniosły transfery Daniela Sturridge’a i Phillipe Coutinho. Pod koniec kampanii wyniki jednak ponownie uległy pogorszeniu. W zeszłym roku the Reds przez cały sezon spisywali się dobrze, a po porażkach z Chelsea i City w okresie świątecznym ponownie doświadczyliśmy wiele pozytywnych emocji. W najważniejszym momencie sezonu ponownie poczuliśmy jednak rozczarowanie. Porażka z Chelsea i dramatyczny remis z Crystale Palace sprawił, że puchar Premier League trafił ponownie do drużyny z Manchesteru. Sezon 2012/2013 i obecny są niemalże bliźniacze. Różnią się tym, że w zimie nie przeprowadziliśmy tak udanych transferów jak dwa lata temu, a do klubu powrócił jedynie Jordon Ibe. Drużyna Brendana Rodgersa ewidentnie ma problem w ważnych meczach. Przegrana walka o mistrzostwo Anglii z zeszłego sezonu, porażki w dwóch półfinałach tej kampanii, odpadnięcie z Ligi Mistrzów i Ligi Europy oraz kolejne niepowodzenie w kontekście walki o Top 4 – the Reds mogą niedługo popaść w kompleksy względem piłkarzy z Londynu i Manchesteru…
– O proteście kibiców wobec rosnących cen biletów… (ManiacomLFC)
Kibice the Reds zbojkotowali mecz z Hull City ze względu na ciągły wzrost cen biletów. Były napastnik Liverpoolu, Neil Mellor zauważył w swojej kolumnie dla Liverpool Echo, że to niesprawiedliwe, by kibice Stoke płacili mniej od fanów Liverpoolu na mecz z tą samą drużyną. Władze muszą dojść z kibicami do jakiegoś kompromisu, ponieważ żaden klub nie może funkcjonować bez wsparcia fanów. Wzrost cen biletów jest niezrozumiały, jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że kluby rok rocznie osiągają większe przychody z transmisji, a nowa umowa ma im zagwarantować najlepsze warunki w Europie. Czy brak dopingu ze strony fanów the Reds mógł wpłynąć na postawę i wynik meczu z Hull City? Teoretycznie tak. Są znane przykłady drużyn silniejszych, które pozbawione dopingu ze względów dyscyplinarnych wychodziły na boisko i rozgrywały fatalne spotkanie. Sytuacja taka najczęściej miała jednak miejsce w meczu domowym. Zespół był pozbawiany wówczas 40–50 tysięcy swoich kibiców i zawodnicy mogli naprawdę czuć przygnębienie. Fani Liverpoolu wykazali się jednak świetnym dopingiem na the Hawthorns, przekrzykując kibiców gospodarzy. Momentem, który najbardziej zapadł mi w pamięci, był przełom drugiego i trzeciego kwadransu, kiedy to Balotelli zepsuł akcję niczym junior w meczu rezerw, a z trybun dało się usłyszeć głośne „Mario Fantastico”. Mimo tego dopingu, zespół Brendana Rodgersa zawiódł i nie wydaje mi się, żeby równie dobry doping na KC Stadium odmienił losy meczu z Tygrysami.
– O wątpliwych szansach na trzy punkty z QPR… (AirCanada)
Spotkanie z londyńczykami, którzy walczą o utrzymanie w Premier League nie będzie dla nas łatwiejsze niż ostatnie dwie konfrontacje. Szczerze mówiąc, to marzę już, żeby ten sezon się skończył. Porażka z AV w Pucharze Anglii była dla mnie swego rodzaju zasłonięciem kurtyny. Jeśli miałbym wybierać, czy mamy walczyć jak lwy o to piąte miejsce premiujące grą w Lidze Europy i późniejsze wyjazdy w czwartki „drugim garniturem” po Europie, to wolałbym chyba finiszować niżej i skupić się w przyszłym sezonie na rozgrywkach krajowych. Dla mnie LE to totalny puchar pocieszenia i Liverpool w tych rozgrywkach kompletnie mi nie pasuje. Prestiż mały, pieniądze niewielkie, argumentów praktycznie brak.
Komentarze (2)