Trzy kropki: Mecz z West Bromem
Niedzielne spotkanie było istną huśtawką nastrojów – bramki zdobywane w doliczonym czasie gry, kontuzje, kiksy i piękne akcje. Czy tak samo widzą to redaktorzy LFC.pl: Hulus, Kinio25LFC i Licznerek? Przekonajcie się Państwo w dzisiejszych „Trzech kropkach”!
– O ogólnym przebiegu meczu… (Kinio25LFC)
Można powiedzieć, że był to niemal dokładnie taki mecz, jakiego się spodziewałem. Żadna drużyna prowadzona przez Tony’ego Pulisa – skądinąd, doskonałego fachowca – nie leży żadnemu zespołowi z którym przychodzi się jej mierzyć. Liverpoolczycy z uporem godnym lepszej sprawy usiłowali otworzyć wynik meczu, jednak podwójna garda West Bromu zdawała się być nie do przejścia. Na dobrą sprawę, totalny szturm na bramkę dobrze dysponowanego Myhilla rozpoczął się dopiero na kwadrans przed ostatnim gwizdkiem. Po trupach do celu, dzięki ślepemu szczęściu Origiego udało się uratować punkt na Anfield, jednak wobec podwójnego autobusu w bramce przyjezdnych, awantury Kloppa z Pulisem, kontuzji Lovrena i przejścia Benteke obok meczu, podział punktów smakuje niczym zwycięstwo.
– O chyba nieuleczalnej patologii rzutów rożnych… (Hulus)
WBA wykonywało cztery rzuty rożne, z których zdobyło dwie bramki. Można więc założyć, że o stracie gola w takiej sytuacji decyduje rzut monetą albo jak kto woli humor Simona Mignoleta i jego wiernego partnera w destrukcji, Martina Škrtela. Skupmy się tylko na bramkach. Przy pierwszej nasz bramkarz wskoczył w Benteke, co uniemożliwiło mu wypiąstkowanie. Żeby nie dochodziło do takich sytuacji wystarczy, że bramkarz ryknie na kolegę z zespołu, żeby mu nie przeszkadzał w interwencji. Przy kolejnej swoje dołożył Škrtel na bliższym słupku, ale tu również ciężko bronić Mignoleta. Do ostatniej chwili przepychał się z rywalem na linii, co też przeszkodziło mu w zareagowaniu na strzał Olssona. Bronienie rzutów rożnych czy wolnych to spory problem. W tym przypadku indywidualne błędy pozbawiły drużynę rozpędu, jaki dała bramka Hendersona i o mały włos nie skończyłyby meczu porażką.
– O urazie Lovrena… (Kinio25LFC)
W czasie swojej przygody na Anfield, Chorwat puszczał takie babole, że gdyby pewnego dnia zapragnął odwiedzić mnie w moim domu, ostentacyjnie zatrzasnąłbym mu drzwi przed nosem. Niedoszły „lider”, hipotetyczny następca świetnego w swoim fachu Daniela Aggera (którego straty nadal nie mogę przeboleć) zaczął nieśmiało odbijać się od dna dopiero w rozpoczynającej się erze Jürgena Kloppa. Lovren przeszedł długą drogę aby od zera stać się na nowo jednym z bohaterów publiczności na Anfield. Rzecz jasna, cały czas potrafi zaskoczyć kiksem rodem z boisk C-klasy, jednak progres jest imponujący. Szczerze mówiąc, jeśli okaże się, że jego uraz będzie na tyle poważny że przyjdzie mu opuścić kilka-, kilkanaście spotkań, będzie mi go brakowało. Mimo całej fali hejtu, która się na niego wylewała, zdołał zebrać się w sobie a jego zwyżkująca forma została zatrzymana w bardzo brutalny – przez co jeszcze bardziej smutny dla kibica – sposób. Szkoda chłopa.
– O dobrej zmianie Origiego… (Hulus)
Divock wyraźnie czuje się coraz lepiej w zespole. Hat-trick z Southampton dał mu dużo pewności siebie. Lepiej operuje piłką, dzięki czemu łatwiej utrzymuje się przy niej i może zademonstrować swoją technikę. Wyrównujące trafienie to mieszanka determinacji, zdecydowania i szczęścia. Fajnie widzieć młodego chłopaka, który nie upada, gdy jest faulowany. Zaryzykował i został za to nagrodzony. Anfield bardzo potrzebowało tej bramki. Origiego trzeba docenić też za zachowanie bez piłki. W odróżnieniu od kolegi z reprezentacji, potrafi stwarzać partnerom z pomocy okazję do podania. Nawet jeśli są to tylko puste, niezauważone wyjścia, to taki ruch napastnika jest niezbędny do przebicia muru, jaki postawił w niedzielę Tony Pulis. Można dyskutować, który z Belgów mocniej zasługuje obecnie na grę w ataku the Reds.
– O dynamicznej sytuacji w tabeli… (Licznerek)
Po wygranej na Etihad Stadium kibice Liverpoolu z dużym optymizmem wypatrywali kolejnych spotkań. Po meczu w Manchesterze klub czekała seria teoretycznie łatwiejszych gier. Jak się okazuje, łatwiej mierzyło się na wyjezdach z Chelsea i the Citizens niż z zespołami z dolnej połówki tabeli. Podczas gdy Liverpool gubi punkty, Newcastle po the Reds pokonują kolejnego faworyzowanego rywala – Tottenham, a Bournemouth w pokonanym polu zostawia Manchester United, uprzednio wygrywając z Chelsea i remisując z Evertonem. Powyższe przykłady ukazują nieprzewidywalność ligi, w której każdy może wygrać z każdym. Z punktu widzenia kibica Liverpoolu to dobrze, strata do czołówki nie jest wielka, a seria trzech zwycięstw z rzędu może usadowić klub w bardzo dobrym położeniu na początku nowego roku.
– O meczu z Szerszeniami… (Licznerek)
Po siedmiu dniach od meczu z West Bromem Liverpool zmierzy się na Vicarage Road z najlepszym z beniaminków Premier League. Tak długi odstęp między obiema grami ucieszy Jürgena Kloppa, który odkąd jest na Anfield, nigdy nie miał tak dużej liczby dni na przygotowywanie drużyny do następnego spotkania. Na mecz z Szerszeniami powinien wrócić Mamadou Sakho, co cieszy, zważywszy na fakt, że w ekipie rywala od początku sezonu błyszczy zdobywca dziesięciu bramek Odion Ighalo. Watford w ostatnich trzech meczach odnieśli komplet zwycięstw. Nadchodząca niedziela będzie dobrym dniem na przerwanie ich passy i rozpoczęcie własnej.
Komentarze (2)
W grze defansywnej osiągnęliśmy chyba dno - Newcastle 1 celny strzał 2 bramki!!!!, West Brom 2 celne strzały 2 bramki. mam nadzieję że prędko z tego wyjdziemy bo inaczej na nic atmosfera i waleczność.