Trzy kropki: Mecz z Watfordem
Mecz z Watfordem będzie powodował traumę przy każdym kolejnym spotkaniu z ekipą Szerszeni. Gospodarze byli lepsi od przyjezdnych w każdym aspekcie i zasłużenie wygrali 3:0. Dlaczego tak się stało? Na tak postawione pytanie w „Trzech kropkach” próbują odpowiedzieć Glodzilla, Jetzu i Licznerek – trójka redaktorów naszego serwisu.
– O ogólnym przebiegu meczu… (Licznerek)
Zaczęło się źle, a było jeszcze gorzej. Po dwóch straconych bramkach w pierwszym kwadransie gry Liverpool nie miał już czego bronić. Skupił się na atakach, ale przez cały mecz, mimo dużej przewagi w posiadaniu piłki, może tylko z dwa razy kibicom gospodarzy serce mogło zabić mocniej po próbach the Reds. Ci przypominali zbieraninę przypadkowych piłkarzy grających bez ładu i składu. Na osobne potraktowanie zasługuje postawa zespołu w defensywie, która przypominała wolną amerykankę. Wyglądało to tak, jakby jedynymi instrukcjami, które otrzymali przed meczem, było „róbta co chceta”. W poczynania Liverpoolu wkradło się też za dużo niedokładności. To był mecz, który każdy z nas chciałby wymazać z pamięci.
– O błędzie (?) Bogdána tuż po pierwszym gwizdku… (Glodzilla)
Wobec absencji Simona Mignoleta miejsce w bramce the Reds zajął Ádám Bogdán, dla którego mecz z Watfordem był ligowym debiutem w barwach Liverpoolu. Niestety, Węgier nie będzie tego dnia wspominał najlepiej. Jeszcze zanim zdążył się porządnie rozgrzać, już musiał wyciągać piłkę z siatki po wydawałoby się niegroźnej sytuacji. Dośrodkowana z rzutu rożnego piłka nieszczęśliwie wypadła mu z rąk, a gdy Węgier ponownie chwycił futbolówkę, wybił mu ją Nathan Aké i skierował do siatki. Nieprzepisowe zagranie obrońcy Watford umknęło jednak uwadze sędziego, ale nie da się zaprzeczyć, że najwięcej winy leży po stronie Bogdána, który sprokurował tę bramkę. Można oczywiście wziąć pod uwagę stres, jaki musiał towarzyszyć mu w tym spotkaniu, należy też pochwalić za późniejszą interwencję w sytuacji sam na sam z Odionem Ighalo, jednak nie zmienia to faktu, że Węgier jest jednym z głównych winowajców niedzielnej klęski.
– O raczej słabym powrocie Sakho do gry… (Jetzu)
Mamadou Sakho powrócił wczoraj do gry i dokonał czegoś, czego chyba żaden z kibiców Liverpoolu się nie spodziewał – sprawił, że wielu fanów the Reds zatęskniło za Dejanem Lovrenem. Reprezentant Francji rozegrał wczoraj prawdopodobnie swoje najgorsze spotkanie w koszulce Liverpoolu i co prawda rozgrzesza go fakt, że dopiero co powrócił po dość poważnym urazie, jednak tylko ogromne ilości szczęścia sprawiły, że po żadnym z jego błędów nie padła bramka dla gospodarzy. Przegrywał pojedynki, tracił piłkę, próbując ją wyprowadzić i dawał się ogrywać jak dziecko w sytuacjach 1 na 1 robiąc przy tym agresywne wślizgi „na raz”, które może uszłyby płazem gdyby występował w lokalnym zespole juniorów, a nie Liverpoolu. Miejmy nadzieję, że to pojedynczy wyskok słabszej dyspozycji Francuza i w następnym meczu z Leicester wróci Sakho jakiego pokochali kibice z Anfield.
– O 10 spalonych… (Jetzu)
Piłkarze Liverpoolu we wczorajszym spotkaniu oddali zaledwie cztery strzały na bramkę Gomesa, za to aż 10 razy byli łapani na pozycji spalonej. Łapani byli wszyscy i to w naprawdę idiotycznych sytuacjach. Spalony w takiej sytuacji jak ten Hendersona, gdzie chciał dostać rozciągające podanie, a ustawiony był dwa metry za ostatnim obrońcą nie mają prawa zdarzać się na takim poziomie. W drugiej połowie tylko dobra decyzja Divocka Origiego uratowała Coutinho przed zaliczeniem jeszcze głupszego spalonego, kiedy Brazylijczyk w szybkim kontrataku po oddaniu piłki młodemu Belgowi od razu pomknął na pozycję spaloną, po czym jeszcze miał do napastnika pretensje… Piłkarze Watfordu bawili się z zawodnikami Jürgena Kloppa, a ci wydawali się kompletnie nie mieć pomysłu na to, jak sobie z tym radzić.
– O znikającym efekcie „nowej miotły”… (Licznerek)
Klopp zaczął od tylko jednej porażki w pierwszych jedenastu meczach, ale później jego drużyna straciła rozpęd. Liverpool potrafi dominować rywali w posiadaniu piłki, ale nie przekłada się to na stwarzane sytuacje bramkowe, a obrona stałych fragmentów gry jest nieudolna. Widać, że w ostatnich czterech meczach the Reds grali słabiej niż na początku kadencji Niemca. Być może jest to efekt pierwszych objawów nieprzygotowania piłkarzy do nowego stylu gry opartego na dużej intensywności i większej niż dotychczas liczbie przebieganych kilometrów.
– O trudnej wizycie rewelacji z Leicester… (Glodzilla)
Miejmy nadzieję, że świąteczna atmosfera pozytywnie podziała na zawodników the Reds, gdyż już drugiego dnia Świąt czeka ich nie lada wyzwanie – starcie z liderem. Jednak nie będzie to ani Manchester United, ani Manchester City, lecz rewelacja sezonu, Leicester. Prowadzone przez Claudio Ranieriego „Lisy" wprawiają kibiców i ekspertów w osłupienie swoją efektowną, a przede wszystkim efektywną grą, zwłaszcza w ofensywie, gdzie brylują Jamie Vardy i Riyad Mahrez. Angielsko-algierski duet zdobył w obecnym sezonie już 28 goli, czyli więcej niż piętnaście drużyn Premier League, w tym niestety Liverpool. Ostatnią, i jak dotąd jedyną w tym sezonie porażkę Leicester poniosło dawno temu – we wrześniu z Arsenalem. Biorąc pod uwagę ostatnie wyniki Lisów i the Reds, a także nasze problemy w obronie… pomocy i ataku, trudno być przed sobotnim spotkaniem optymistą. Pozostaje liczyć, że Klopp pobudzi rozkojarzonych podopiecznych, bowiem w obecnej formie „Lisy" bez skrupułów wykorzystają najmniejszy błąd w defensywie.
Komentarze (1)
Jak dla mnie jedna z jaśniejszych postaci na boisku podczas tej klęski. Na początku meczu oszukał go Clattenburg, później w jajo zrobił go Skrtel a przy 3 bramce nie miał szans. Tylko dzięki jego refleksowi podczas rożnego i fenomenalnej obronie strzału Ighalo w sytuacji sam na sam, po tym jak Sakho postanowił własnym ciałem sprawdzić czy trawa jest mokra, nie skończyło się 5-0...