Sakho: Nigdy tego nie odzyskam
Oczyszczenie z zarzutów nie daje Mamadou Sakho żadnej satysfakcji. Od roku wie, że nie zrobił nic złego, a zawarta w jego spalaczu tłuszczu higenamina - która dała pozytywny wynik testu antydopingowego po meczu Liverpoolu z Manchesterem United w Lidze Europy - nie jest na liście substancji zakazanych Światowej Agencji Antydopingowej.
UEFA przyznała to w czerwcu w pierwszej części 104-stronicowych akt sporządzonych przez komisję dyscyplinarną. Późnie cała ta sytuacja przerodziła się w niesmaczne umywanie od winy, a europejska federacja oraz WADA na zmianę wytykały się palcami próbując zrzucić konsekwencje na inną ze stron.
Tymczasem prawdziwa ofiara - człowiek, któremu zabroniono gry w finale pucharu oraz miejsca w kadrze gospodarzy Mistrzostw Europy w 2016 roku - może tylko biernie patrzeć jak obie organizacje poniżają się przez tę sprzeczkę.
- Bardzo ciężko pracowałem by przygotować się na Mistrzostwa Europy, by pomóc swojemu krajowi i ubrać koszulkę Francji w turnieju na naszym terenie. Taka okazja nigdy się nie powtórzy. Bez względu na to co zrobią i powiedzą, nie zrekompensują mi tej straty. Mój prawnik przyjrzy się wszystkim dostępnym opcjom, ale moja uwaga jest skupiona na innych rzeczach. Nauczyłem się od życia, że nie można patrzeć za siebie i rozważać "co by było gdyby". To jest przeszłość. Zawsze patrzcie do przodu, na następny wyzwanie. Takie jest życie. Zdarzają się dobre i złe rzeczy, ale ja zawsze staram się szukać pozytywów. To dla mnie jedyne rozsądne wyjście i na dzień dzisiejszy jestem bardzo szczęśliwy.
Ostatnie trzynaście miesięcy z pewnością poważnie przetestowało to godne podziwu podejście, wielokrotnie fundując Sakho zwroty akcji. Nie miało to wpływu na jego styl życia. W kuluarach The Hoxton, hotelu w popularnej wschodniolodnyńskiej dzielnicy Shoreditch, siedzi zawodnik wypożyczony przez Crystal Palace. Zawodnik, który na Selhurst Park ulżył skazywanej na spadek drużynie Sama Allardyce'a i pomógł jej wygrać pięć z siedmiu spotkań.
Zawodnik przyzwyczajony raczej do walki w górnych rejonach tabeli, który dał Palace wszystko, czego od niego oczekiwali. Został prawdziwym kolosem - liderem, przywódcą, wojownikiem i inspiracją dla drużyny. Bardzo szybko został ulubieńcem swoich "adoptowanych" kibiców, podobnie jak w swoim właściwym klubie.
W niedzielę na Anfield będzie oglądał mecz, w którym prawdopodobnie - choć zapewne po cichu - obie drużyny będą żałowały, że nie mogą wypełnić luk w kształcie Mamadou Sakho w swoich defensywach.
Sam zainteresowany przyznaje, że jest to dla niego "niezręczna" sytuacja. Nie jest pewien, komu powinien być lojalny, ale to efekt zawirowań nietypowych dwunastu miesięcy. Niektóre z nich sprowadził sam na siebie. Opieszałość przy przedsezonowym tournée Liverpoolu w Stanach Zjednoczonych - za którą przeprosił i został ukarany - pomogła naruszyć jego stosunki z Jürgenem Kloppem, ale to rutynowy test moczu w akredytowanym przez WADA laboratorium w Kolonii skierował jego karierę na niespodziewane tory.
Sakho nigdy nie wyparł się zażycia produktu, który zawierał higenaminę, a po porozumieniu z Liverpoolem dobrowolnie odsunął się od gry po tym, jak jego test antydopingowy dał wynik pozytywny. UEFA nałożyła na niego 30-dniowe zawieszenie na czas własnego śledztwa, które ostatecznie skończyło się rozważaniem czy higenamina powinna być uznawana za substancję zakazaną.
W swoim ostatnim występie dla Liverpoolu zdobył gola w wygranym 4:0 meczu z Evertonem. Niecały tydzień wcześniej pomógł drużynie w fenomenalnym stylu odrobić straty w ćwierćfinale Ligi Europy z Borussią Dortmund, w którym wyrównał wynik spotkania. Potem przyszedł okres frustracji i złości zrodzonych z uczucia bezradności.
- Dla mnie najtrudniejszym momentem było patrzenie na mają mamę, siostrę, brata i żonę we łzach... Oni nie rozumieli tej sytuacji. Patrzenie na ich cierpienie było trudne. Byli zdruzgotani, ale ja próbowałem wyjaśnić im że nie zrobiłem nic złego i że wszystko będzie w porządku, że wszystko da się naprawić. Szczerze mówiąc byłem całkiem spokojny i opanowany. To był okres, w którym musiałem być silny, a moi bliscy musieli wykazać się wiarą. Wszyscy wiemy, że ostatecznie prawda stoi po mojej stronie.
Był silny, ale dopiero po obejrzeniu z trybun finału Ligi Europy i opuszczeniu Mistrzostw Europy. Przegapienie rozgrywek, których kulminacją był mecz nieopodal Goutte d'Or, gdzie Sakho się wychowywał, było okrutne. Komisja dyscyplinarna UEFA oczyściła go ze wszystkich zarzutów na 48 godzin przed finałem.
- Wiedziałem, że przez zawieszenie nie będę mógł zostać wybrany do kadry, więc obiecałem Didierowi Deschampsowi, że przyjdę na pierwszy mecz Francji, ale także na ostatni. Liczyłem, że tym ostatnim będzie finał. I był. Odwiedziłem drużynę w hotelu na dzień przed finałem by okazać im moje wsparcie. Mam nadzieję odzyskać swoje miejsce w kadrze i zagrać dla reprezentacji na Mistrzostwach Świata w 2018 roku.
- Przez cały ten okres spędzałem czas z moją rodziną i fundacją charytatywną (AMSAK) w Senegalu oraz Wybrzeżu Kości Słoniowej. Wiem, że miałem szczęście w życiu i chcę dać innym coś od siebie. Odwiedziliśmy sierociniec, szkołę dla głuchoniemych i upośledzonych dzieci i więzienie dla młodocianych, w którym dawałem dzieciakom wskazówki. Każdy popełnia błędy w życiu. Najważniejsze jest jednak uczenie się na nich i dzielenie wiedzą. To daje poczucie ulgi, masz okazję przekazać pozytywne przesłanie i pokazać, że każdy na swój sposób może pomóc innym. Mam szczęście, że mogę wykorzystać swój status by zrobić coś dobrego. Zawsze trzeba dążyć do tego, by pomóc ludziom zmienić się na lepsze. To sprawi, że świat będzie lepszy.
Po zawieszeniu życie w Liverpoolu było codzienną walką o ponowną stabilizację, a sytuacja z przygotowań do sezonu potwierdziła, że klub poszedł swoją drogą. W sierpniu nie doszło do transferu, a w ostatnich godzinach styczniowego okienka transferowego Sakho wciąż nie był pewien swojej przyszłości.
W międzyczasie drużyna Allardyce'a, znajdująca się na 19. miejscu w lidze, wygrała z Bournemouth na wyjeździe, a sam menedżer do końca nie wiedział czy zapewni sobie usługi Sakho lub napastnika Evertonu, Arouny Koné. Po meczu szalały telefony prezesa, Steve'a Parisha, oraz menedżera. Sakho czekał w siedzibie klubu w Soho, a pięciomiesięczne wypożyczenie zostało potwierdzone dopiero po północy.
- Słyszałem o menedżerze Palace same dobrze rzeczy, co ułatwiło mi decyzję. Rozmawiałem z Yannem M'Vilą, który pracował z nim w Sunderlandzie w zeszłym sezonie i wypowiadał się o nim w superlatywach. On wie co robi, to klasowy menedżer. Do tego Yohan Cabaye i Christian Benteke zapewnili mnie, że to dobra drużyna, dobry klub i zapewnili, że będzie to dobry krok dla każdej ze stron. Do tego doszedł prezes, który przez telefon przekonał mnie do swojego klubu. Pasja, z jaką mówił o Palace... bardzo dobrze to odebrałem. Przez telefon potrafił przekazać mi te emocje. To honorowy człowiek który sprawił, że chcę walczyć za jego klub.
- Nie zrozumcie mnie źle, to wciąż było ogromne, bardzo trudne wyzwanie. Ale nie żałuję, że się tego podjąłem. Bycie na boisku i granie w piłkę po przerwie daje mi kopa. Gram przed wspaniałą publicznością, a kibice doceniają mój styl gry. Dziesięć miesięcy to bardzo długi okres, ale treningi to nie jest żaden sekret. Nie ma magicznej sztuczki na powrót do gry po takim okresie. Nigdy nie przestałem trenować i ciągle ciężko pracowałem - czy to w Liverpoolu, czy latem. Jestem dumny z wysiłku jaki włożyłem w swoją karierę przez ten okres, a teraz to popłaca. Mam to po swoich rodzicach. Przyjechali do Francji trzydzieści lat temu z Senegalu i mieli bardzo ciężko. Musieli o wszystko walczyć i przekazali mi tą mentalność. Widać to w mojej grze i jest to efekt mojego wychowania.
W siedmiu meczach zdobył z drużyną 16 punktów, notując cztery czyste konta, wyjazdowe zwycięstwo z Chelsea i pierwszą wygraną na własnym boisku z Arsenalem od 1979 roku. Allardyce będzie chciał zatrzymać go w Palace jeśli utrzymają się w Premier League, nawet jeśli po świetnych występach jego cena wywoławcza będzie zbliżała się do 30 milionów funtów.
- Rozmawianie o mojej przyszłości na ten moment jest nieco... egoistyczne. To nie jest odpowiedni moment. Na ten moment mój jedyny cel to wypełnienie moich zobowiązań w Crystal Palace. Jestem częścią drużyny i to ta drużyna jest teraz najważniejsza, nie moja przyszłość, nie mój kontrakt, nie to, co będzie później.
- Chcę zobaczyć Palace na bezpiecznej pozycji, na której jeszcze się nie znajdujemy. Jeśli będę miał okazję ubrać jeszcze koszulkę Liverpoolu, z chęcią to zrobię. Mój kontrakt obowiązuje jeszcze przez ponad trzy lata. Równie ochoczo zostanę jednak w Palace jeśli do tego dojdzie. Jestem szczęśliwy i dobrze się tu czuję. Jestem też ambitnym człowiekiem, więc pozwolę mojemu agentowi zająć się tymi sprawami latem i zobaczymy gdzie wyląduję. Jeśli okaże się, że trafię gdzie indziej... cóż, tak widocznie musi być. Niech zajmie się tym modlitwa mojej mamy.
- Niedziela będzie dziwna. Będę tam z drużyną Palace, ale jestem w niezręcznej sytuacji. Jedną nogą stoję w obu drużynach. Wciąż jestem zawodnikiem Liverpoolu, świetnej drużyny ze świetnym menedżerem i klubu, który bardzo cenię. Miałem bardzo dobre relacje z kibicami i piłkarzami Liverpoolu. Teraz jednak to samo czuję wobec drużyny i fanów Palace. W ostatnich miesiącach wszystko poszło bardzo dobrze... niech będzie to sytuacja, w której wygra lepszy.
Liverpool zawsze będzie wiele znaczył dla Sakho, co pokazał jego niedawny wpis na Instagramie w rocznicę tragedii na Hillsborough, ale...
- Dzisiaj jednak jestem w Crystal Palace i bardzo potrzebujemy trzech punktów - zakończył Sakho.
Dominic Fifield
Komentarze (13)
On wie wszystko. Cokolwiek powie, z marszu staje się dogmatem.
Lubię barszcz.