Robertson: To fantastyczna przygoda
Andrew Robertson mówi o wspaniałej przygodzie, którą przeżył z Liverpoolem. Jego drużyna zapewniła sobie miejsce w finale Champions League po niezapomnianym wieczorze w Rzymie.
Młody lewy obrońca pozyskany w lipcu z Hull City powoli rozpędzał się na Anfield. W pierwszych miesiącach sezonu dobrze spisywał się Alberto Moreno, ograniczając tym samym szanse młodego Szkota. W grudniu jednak Moreno odniósł kontuzję, która otworzyła drogę do składu Robertsonowi, a ten od tego momentu stał się kluczowym elementem układanki Kloppa szczególnie w europejskich rozgrywkach.
24-latek ponownie zaimponował kibicom ostatniej nocy, gdy Liverpool zapewnił sobie udział w finale Ligi Mistrzów po zwycięstwie z Romą w stosunku 7-6. Finał odbędzie się w Kijowie, a przeciwnikiem drużyny The Reds będzie Real Madryt. Romantyzmu całej historii dodaje fakt, że jeszcze pięć lat temu Robertson grał w amatorskiej szkockiej drużynie Queens Park. Teraz Szkot chce pójść za ciosem i wznieść najważniejsze europejskie trofeum.
- To niewiarygodna przygoda. Gdy tu przybyłem, marzyłem o takich nocach. Zajęło mi trochę czasu, zanim się odnalazłem, ale jestem tu dziś i muszę powiedzieć, że ta noc, podobnie jak poprzednia potyczka z Romą, była niewiarygodna. Mamy kilka ważnych meczów w najbliższym czasie, ale teraz myślimy o Kijowie i mam nadzieję, że odegram tam dużą rolę - mówił po meczu obrońca The Reds.
Liverpool został zmuszony do wysiłku w decydującym meczu z Romą, gdy ta, grając jak natchniona, niemal odrobiła straty z pierwszego meczu, wygrywając w rewanżu 4-2. Robertson mówił po meczu o tym, jak trudno zatrzymać drużynę, która nie ma nic do stracenia. Młody Szkot wyraził też swój zachwyt z powodu awansu, który dedykuje przede wszystkim kibicom.
- Byliśmy cały czas w gotowości, szczególnie gdy wychodzili czwórką, albo nawet piątką zawodników. Mieli poza tym Edina Džeko, który jest niesamowicie silny i potrafi zgrywać długie piłki. Trudno się bronić przeciwko zespołowi, który nie ma nic do stracenia. Oni wiedzieli, że mogą mieć wszystko albo nic, więc naciskali cały czas, a my próbowaliśmy przetrzymać ich natarcia. Było to trudne, ale szczęśliwie daliśmy radę do ostatniego gwizdka.
- Byliśmy dzielni, szczególnie w pierwszym meczu, gdzie postawiliśmy im wysoko poprzeczkę. Nieszczęśliwie straciliśmy dwie bramki, przez co rywalizacja nabrała rumieńców. Musieliśmy przyjechać tutaj, wykonać swoją robotę i zrobiliśmy to.
- Zdobyliśmy dwie bramki i wiedzieliśmy, że oni muszą strzelić pięć. Byliśmy pewni, że nie są w stanie tego zrobić, więc to świetne osiągnięcie szczególnie dla wszystkich fanów, którzy zasłużyli na ten sukces. Będziemy cieszyć się finałem w Kijowie.
W finale The Reds zmierzą się z Realem Madryt, który na tym etapie Ligi Mistrzów znalazł się czwarty raz w ciągu pięciu lat; mało tego, Królewscy brali udział w trzech ostatnich finałach europejskich rozgrywek. Hiszpanie podnosili trofeum niemal za każdym razem, gdy nadarzyła się okazja, ale Robertson wierzy, że jego koledzy z drużyny mogą sprawić niespodziankę.
- Teraz w grze są tylko dwie drużyny, które pozostały na placu boju. Oczywiście nie będziemy faworytami w starciu z Realem Madryt, który zdominował rozgrywki w ciągu ostatnich kilku lat, ale czasami właśnie Ci spisywani na straty potrafią być szczególnie niebezpieczni. Będziemy się wzajemnie wspierać z nadzieją, że po końcowym gwizdku to my wzniesiemy trofeum.
Komentarze (0)